Z głową w chmurach zawsze chciałem zasnąć

0
15
Rate this post

Przepraszam Państwa za pewne małe niedociągnięcie, ale o ile się orientuję, to zapomniałem (nie wiem dlaczego, ale zapewne z powodu tylko i wyłącznie chwilowego przeoczenia) podać nazwy miejsca, w którym się aktualnie znajdujemy. A więc jesteśmy w Adrasan. Nie przywiązując zbytniej wagi do tego małego uchybienia przechodzimy dalej, bo dalej oczywiście było bardzo ciekawie i mam nadzieję, że z chęcią Państwo się o tym dowiedzą.

Porozmawialiśmy chwilę z miłym właścicielem odnośnie ceny, którą ów właściciel życzyłby sobie od nas w zamian za odstąpienie miejsca noclegowego na swoim jakby nie było podwórku. Zaczęliśmy oczywiście od pułapu dosyć wysokiego, ale jednak do przyjęcia, bo od pięćdziesięciu bodaj tureckich lirów za całość. Fakt, że było to sporo, jednak w porównaniu z krajami Europy zachodniej cena ta była jak najbardziej do przyjęcia. Oczywiście mogę się mylić, co do tej ceny, bo troszkę czasu już minęło, ale myślę, że więcej na pewno ów miły mężczyzna od nas nie chciał. To znaczy może i by chciał, ale powiedział pięćdziesiąt, więc od tego pułapu rozpoczęliśmy negocjacje. Nie przedłużając zbytnio powiem, że stanęliśmy na bodaj trzydziestu, a może trzydziestu pięciu lirach za całość – czyli za cztery osoby, namiot oraz samochód. Żeby się od razu nie zdradzić, że taka cena nam jak najbardziej odpowiada i że niemal chcieliśmy miłego pana uściskać, za taką propozycję, pojechaliśmy dalej. Tak, tak drogi Czytelniku, nie od razu Kraków zbudowano i nie od razu mogliśmy rozbić namiot i iść moczyć dupkę, za przeproszeniem oczywiście. Zapytaliśmy się pana, w sklepiku wielobranżowym sąsiadującym z naszym przyszłym polem, czy nie ma tu jakieś małej konkurencji w tej kwestii (w sensie kwestii naszego przenocowania), a pan stwierdził, że szału ogólnie w tej materii nie ma, jednak około trzystu metrów dalej jakiś tam ktoś tam także udostępnia miejsce na swoim terenie i można z nim trochę ponegocjować cenę. Podziękowaliśmy i pojechaliśmy troszkę dalej, bo było już tak obrzydliwie gorąco, że nikt nie chciał wychodzić z klimatyzowanego samochodu, żeby się te trzysta metrów przejść. Jechaliśmy asfaltową dróżką i obserwowaliśmy jak wygląda lokalizacja. Miejsce, którego dojechaliśmy nie było zbyt okazałe. Raz , że pod względem lokalizacji było kawałek w bok (czyli to trzysta metrów), a więc do plaży było jednak dalej niż z tamtego pola. A dwa, że nie było na tym placu żadnego drzewa, które mogłoby dać chociaż troszkę cienia. Tak, żeby już o szóstej rano nie budzić się od niewyobrażalnego upału. A nie ma nic gorszego niż leżeć w wystawionym na działanie słońca namiocie. Zapytaliśmy o cenę, ale ta była porównywalna z poprzednim polem, więc zdecydowaliśmy się jechać dalej. Z czystej ciekawości pojechaliśmy jeszcze trochę, ale nic ciekawego nie znaleźliśmy, więc po wykorzystaniu umiejętności nabytych na kursie prawa jazdy, czyli podczas cofania na conajmniej trzynaście pojechaliśmy zobaczyć, jak w końcu wygląda plaża, co tam jest, jak morze itp. Czyli wszystko to, co powinniśmy obczaić już po samym przyjeździe, jednak euforia spowodowana znalezieniem pola namiotowego cały plan nieco pozmieniała.

Jak wszystko wyglądało opiszę w kolejnym odcinku. Wszystkim niecierpliwym czytelnikom mogę powiedzieć, a raczej napisać tylko tyle – naprawdę warto czytać dalej. Serdecznie zapraszam. Do poczytania!:)