Powiem tylko jedno – spało się wspaniale, ale jak zwykle w takich sytuacjach o wiele za krótko. Cudowne powietrze, delikatny powiew wiatru, ciepełko nawet nad ranem, gdy w Kapadocji traciłem przytomność z zimna i nie wiedziałem już czym się okryć. Rano zostałem obudzony przez współtowarzyszy, którzy pili już poranną kawę, którą przygotował pan Turek chcąc nas jeszcze bardziej ugościć. Jego syn był nieco zdziwiony całą zaistniałą sytuacją, jednak nie wyglądał na zdenerwowanego więc można przypuszczać, że sympatyczna głowa rodziny miała już podobne akcje po spożyciu alkoholu i to nie było najgorsze, co mogło się przydarzyć. Żartuje oczywiście.
Wypiliśmy kawę i troszkę porozmawialiśmy o tym gdzie już byliśmy, czego szukamy, troszkę historii o Polsce, sporo też wysłuchaliśmy o jego życiu. Ogólnie rozmawiało się naprawdę miło, jednak bariera wynikająca z niedostatecznego opanowania języka była czasami denerwująca. No cóż poradzić, niemiecki nie jest prostym językiem, na pewno trudniej go zrozumieć niż angielski, jednak ogólnie nie było tak źle. Pan zaproponował nam kilka miejsc gdzie są pełne uroku zatoczki i niezbyt dużo ludzi i odradził dojazd boczną drogą. Podziękowaliśmy za rady, przeprosiliśmy, że nie możemy dłużej posiedzieć i zaczęliśmy się pakować. Przyszedł niezbyt szczęśliwy czas poważnej rozmowy na temat zapłaty. Szczerze mówiąc nie wiedziałem jak to się wszystko rozegra, bo tego wcześniej nie ustalaliśmy, a i dziadek był lekko podchmielony, dlatego nie miałem pojęcia co się za chwile ma stać. Wziąłem go na bok i zaczęliśmy rozmawiać. Zapytałem ile jesteśmy mu winni za nocleg i że jeszcze raz bardzo dziękujemy itp. Takie tam uprzejmości. Odpowiedział, że nic i cieszy się, że mógł pomóc. Troszkę ponalegałem, żeby nie było, żem niekulturalny, ale wiedziałem już, że trafił nam się bardzo miły pan, który po części nas uratował i naprawdę bardzo mocno pomógł, a na dodatek nie chciał za to ani grosza.
Ostatecznie byłem świadomy tego wszystkiego i chciałem mu dać choćby dwadzieścia lirów, jednak się upierał, że nie weźmie pieniędzy. Mieliśmy jednak coś, co ucieszyło go chyba bardziej. Uniwersalny prezent prosto z Polski, dzięki któremu każdy zaczyna być szczęśliwy i dobrze wspominać nasz kraj. Mieliśmy w bagażniku półlitrową butelkę żubrówki. Wyciągnąłem ją, dałem panu i życzyłem szczęścia i zdrowia. Pan również podziękował, życzył szerokiej drogi i zapewne rozmyślał o tym, jakie ostatecznie szczęście go spotkało.
Była godzina dziewiąta trzydzieści, a my wyjeżdżaliśmy z Antalyi pozostawiając w tyle wszelkie wielkie i drogie hotele. Podążaliśmy w kierunku zachodnim i co jakiś czas byliśmy wyprzedzani przez kierowców autokarów pędzących gdzieś z turystami. My jechaliśmy koło setki. I to nie była drodzy Państwo autostrada…