W podróży z książką

0
21
Rate this post

Czytanie książek i podróżowanie to dwie pasje, które niejednokrotnie łączą się ze sobą. Będąc w drodze lub dopiero czekając na samolot, pociąg czy autobus, relaksując się na plaży, a może po prostu zbierając wieczorem siły na kolejny dzień wypełniony przygodami – wiele jest sytuacji, kiedy towarzyszy nam lektura. Mimo postępującej digitalizacji mediów wciąż chętnie pakujemy tradycyjne książki do plecaka, wożąc je ze sobą dookoła świata. Ci, którzy w podróż nie zabrali żadnej książki, mogą natomiast pomyśleć o tym, by odwiedzić lokalną księgarnię!

Uczestnicy akcji „Książka w podróży” postanowili po skończeniu lektury pozostawić książkę w miejscu, które odwiedzili. A nuż zawita tam inny miłośnik literatury i, zainspirowany tym przedsięwzięciem, postanowi zabrać ją ze sobą w dalszą drogę? GoEuro poprosiło podróżujących z książkami blogerów o wypowiedź na ten temat.

Madera, Portugalia

Poleca autorka bloga Life Good Morning

Tytuł książki: „Paragon z podróży. Poradnik taniego podróżowania”, Patryk Świątek i Bartłomiej Szaro
Miejsce pozostawienia książki:
Madera, Funchal, Bar “O Tasco”, Rua Bela de Sao Tiago, 137

Książka jest stałym i najwierniejszym towarzyszem moich podróży. To prosty i skuteczny sposób na to, aby zawsze mieć przy sobie cząstkę Polski i móc ją przywołać w chwilach, kiedy tego rzeczywiście potrzebuję. Moja pierwsza lektura w ramach akcji „Książka w Podróży” wylądowała wraz ze mną w pewien grudniowy dzień na Maderze. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a ja uciekłam od przedświątecznej gorączki na bajeczną, spokojną wyspę na Oceanie Atlantyckim, która podczas gdy Polska tonęła w śniegu, dla odmiany tonęła w kwiatach. Książka zamieszkała w stolicy wyspy – Funchalu i po jakimś czasie została odnaleziona przez Polkę, która jej śladem podążyła do baru „O Tasco”. Z tego, co wiem, nie została jednak zabrana, więc można jej tam nadal z powodzeniem wypatrywać.

Madera to miejsce, do którego, jak dotąd, mam chyba największy sentyment. Nazywana wyspą wiecznej wiosny, ze względu na panujące tam przez cały rok optymalne temperatury, jest doskonałą odskocznią od gwaru, pośpiechu i tłoku. Przyjazna atmosfera, bezpieczeństwo i skromne rozmiary pozwalają na duży komfort zwiedzania, a kameralny charakter Madery sprawia, że łatwo tam zapomnieć  o całym świecie.

Pomimo niewielkiej powierzchni Madera ma wiele  do zaoferowania. Poza doskonałym jedzeniem, ze szczególnym uwzględnieniem świeżych ryb i wyszukanych owoców, wybornym maderskim winem i najsłynniejszym mieszkańcem Cristiano Ronaldo, wyspa uwodzi niesamowitą przyrodą. Natura jest tu wyjątkowo spektakularna. Nikogo nie dziwią kwiaty osiągające rozmiary budynków, a lasy laurowe, doliny, góry i lewady to tylko maleńki wycinek przepięknego maderskiego raju.

Zima w tym miejscu nabiera zupełnie nowego znaczenia i ciężko oprzeć się urokom maderskiego rytmu życia. Mnie wciągnął na tyle, że przy pierwszej nadarzającej się okazji zamierzam zawitać tam ponownie, czego i Wam z całego serca życzę.

Playa de las Americas, Hiszpania

Polecają autorzy bloga TroPiMy

Tytuł książki: „Wodny labirynt”, Eric Frattini
Miejsce pozostawienia książki:
Hotel Dream Noelia Sur, Playa de las Americas, Teneryfa

Zawsze podróżujemy z książką. Nawet jeżeli wyjazd jest bardzo intensywny i nie uda nam się przeczytać ani strony, to książka czeka cierpliwie na dnie plecaka lub walizki. Tym razem było inaczej – w trakcie wyjazdu na Teneryfę zdążyłem skończyć kryminał Erica Frattiniego „Wodny labirynt”. Ta pozycja spodoba się na pewno miłośnikom prozy Dana Browna – mamy tam wartką akcję, antyczne manuskrypty oraz wielką tajemnicę sięgającą początków chrześcijaństwa. Książki powinny krążyć, dostarczać wiedzy i rozrywki wielu ludziom, nieczytane tylko się marnują. W myśl tej zasady (oraz w ramach akcji „Książka w podróży”) zostawiliśmy więc nasz egzemplarz w hotelowym lobby w mieście Playa de las Americas na południu wyspy.

Playa de las Americas jest miastem typowo turystycznym – przy szerokich plażach znajdują się głównie sklepy, hotele oraz restauracje. Nasz pobyt wypadł poza głównym sezonem turystycznym, który na całych Wyspach Kanaryjskich przypada latem. My polecieliśmy w styczniu, więc wszędzie było spokojnie i cicho. Ludzie leniwie przechadzali się spacerowymi deptakami, korzystając z kanaryjskiej zimy, która przypomina późną europejską wiosnę.

Samo miasto posłużyło nam jako doskonała baza wypadowa, żeby w tydzień zwiedzić na własną rękę całą wyspę i zobaczyć jej najpiękniejsze miejsca. Teneryfa jest bardzo dobrym przykładem na to, że nie warto opierać się na pierwszym skojarzeniu i nawet w miejscach typowo turystycznych wyjść dalej niż nad hotelowy basen lub plażę. Przez cały nasz pobyt mieliśmy wynajęty samochód, a to dało nam całkowitą swobodę i niezależność. Zobaczyliśmy więc klify Los Gigantes, których strome ściany wyrastają wprost z oceanu na wysokość ponad pół kilometra. Dojechaliśmy do górskiej i niesamowicie malowniczo położonej wioski Masca, do której asfaltowa droga została zbudowana dopiero w latach 70. XX wieku. Wspinaliśmy się na najwyższy szczyt Hiszpanii – czynny wulkan Pico del Teide, którego kaldera (zagłębienie powstałe wskutek eksplozji) ma ponad 15 km szerokości, ale samego szczytu nie zdobyliśmy przez leżący na trasach śnieg. Widoki jednak wszystko wynagrodziły. Zwiedziliśmy wreszcie bardzo klimatyczne miasteczka, m. in. La Orotava, która zachwyciła nas swoją architekturą oraz lokalnym rękodziełem, a także Icod de los Vinos, w którym rośnie najstarsza dracena (smocze drzewo) na świecie. Każdy wypad zaczynał się jednak i kończył w Playa de las Americas.

Ateny, Grecja

Poleca autorka bloga fabryka czasu ulotna

Tytuł książki: „Czerwona  królowa”, Philippa Gregory
Miejsce pozostawienia książki: Ateny, Grecja

Książki i podróże były mi zawsze bliskie. Jedne i drugie łączą ze sobą odkrywanie  nowych światów, nowych przygód, wędrowanie po miejscach znanych i nieznanych.  Gdy dowiedziałam się o akcji „Książka w podróży”, byłam przekonana, że jest ona  dla mnie i chociaż na razie powędrowały ze mną w świat tylko dwie, wiem, że  pojedzie ich więcej. Marzę o tym, by dostać wiadomość od odbiorcy  dotychczasowych książek, więc cierpliwie czekam.

Jedna z nich to powieść o Wojnie Dwóch Róż w XV-­wiecznej Anglii pt. „Czerwona  królowa” Philippy Gregory. Książka pełna intryg prowadzących do władzy,  początkowo nieco irytująca, z czasem wciąga bez reszty. „Czerwona królowa” nadaje się idealnie na wakacje, czyta się lekko i z przyjemnością. Mnie towarzyszyła w gorących Atenach.  Nie była to moja pierwsza wizyta w tym pełnym historii mieście,  dlatego skupiłam się tym razem na miejscach mniej mi znanych, a pasujących do  całej podróży, jaką były Cyklady.

Ateny były ostatnim przystankiem między wyspami a Polską. Poza takimi miejscami jak Akropol, Plaka, czy Agora odszukałam miejsce, w którym w latach 40. XIX wieku  mieszkali kamieniarze z wyspy Anafia.  ​ Zostali oni zatrudnieni przez króla Ottona  między innymi do budowy pałacu królewskiego. Jako że smutno im było i  nieprzyjemnie w Atenach, zbudowali sobie na zboczach domki wyspiarskie  połączone wąziutkimi uliczkami, aby poczuć się, choć trochę jak u siebie na Anafii.  Obecnie niektóre już nie są zamieszkałe, inne, pomimo maleńkich rozmiarów, wciąż  goszczą swych właścicieli. Są to chyba najdziwniejsze uliczki w Atenach. Mieszczą  się one poniżej Akropolu i nazywają się Anafioka.

To, co ostatecznie podoba mi się w Atenach, to ich różnorodność, która nie pozwala  się nudzić, wielka historia, a obok takie miejsca jak Anafia. Wieczory tętniące życiem i smakami Grecji oraz to, że w momencie, gdy padamy z gorąca, wystarczy pojechać  na pobliskie plaże i zanurzyć się w wodzie z innymi szczęśliwcami.

Amsterdam, Holandia

Poleca autorka bloga Plecak i walizka

Tytuł książki: „Dziewczyny w podróży”, Amanda Pressner, Holly Corbett i Jennifer Baggett
Miejsce pozostawienia książki: Hostelle – hostel przeznaczony tylko dla kobiet

Amsterdam, konstytucyjną stolicę Holandii, uwielbiam za to, że jest świetnym połączeniem nowoczesnego stylu życia jego mieszkańców oraz obecnej za każdym zakrętem historii. Amsterdamczycy podchodzą do wszystkiego na luzie, jeżdżą do pracy na rowerach (ich liczba w tym mieście jest większa od liczby ludności!), a w weekendy bawią się w najlepsze w klubach i pubach dookoła placu Leidseplein. Lubią prowadzić zdrowy tryb życia, więc w mieście pełno jest knajp serwujących żywność pochodzenia organicznego. Wydawałoby się też, że w centrum nie ma miejsca na parki i skwery, których pełno jest w nowszych częściach miasta, jednak to nieprawda. W ogródkach za kamienicami pełno jest drzewek i kwiatów, a wielu Amsterdamczyków uprawia też swoje własne warzywa, np. pomidory.

To wszystko wpisane jest historyczny wygląd miasta, co mnie – miłośniczkę historii i kultury – jeszcze bardziej zachwyca. Amsterdamowi, jako jednej z bardzo niewielu stolic w Europie, przez wieki udało się uniknąć zniszczeń i modernizacji na tak wielką skalę jak było to przeprowadzane w innych miastach. Dlatego zabudowa w centrum pochodzi głównie z XVI i XVII wieku, a ułożenie jego ulic nie zmieniło się praktycznie od średniowiecza! Do dziś ich nazwy wskazują, gdzie wcześniej były mury miejskie (‘Voorburgwal’ i ‘Achterburgwal’ oznacza odpowiednio przedmurze i miejsce za murem), a gdzie tamy czy groble chroniły miasto przed częstymi wylewami rzek (‘dijk’ – tama, grobla). Do tego nie można zapomnieć o charakterystycznym tylko dla Amsterdamu Pasie Kanałów ze Złotego Wieku (XVII wieku), który wybudowany został dookoła tego portowego miasta w celu ułatwienia transportu towarów. Nad kanałami wybudowano magazyny i rezydencje, które – ze względu na bardzo wysokie ceny gruntów – musiały być bardzo wąskie (najwęższa kamienica tutaj ma zaledwie metr szerokości). Z tego powodu też fasad budynków nie trzeba było dodatkowo dekorować – już samo posiadanie kamienicy w tej części miasta było dowodem zamożności i statusu społecznego.

Uwielbiam też konsekwencję Holendrów – jeśli w zabytkowej części miasta ma powstać nowy budynek (np. w miejscu zrujnowanej kamienicy), to stylem architektonicznym nie może on odbiegać od otoczenia. Dzięki temu Amsterdam ciągle zachowuje swój urok.

Kapadocja, Turcja

Poleca autorka bloga Rodzynki Sułtańskie

Tytuł książki: „A jeśli było inaczej…. Antropologia historii”, Ludwik Stomma
Miejsce pozostawienia książki: Göreme, Kapadocja

Odkąd mieszkam i podróżuję po Turcji, jeszcze bardziej doceniam polską literaturę – przywożoną przy każdej okazji z Polski. Uważam, że książka powinna podróżować razem z nami, a nie stać zakurzona na półce. Często zostawiam moje lektury na półkach kawiarni w Stambule. Artystyczne knajpki i bary w dzielnicy Kadıköy to doskonałe miejsce – zwykle jednak „puszczam tam w obieg” książki po turecku, wiedząc, że dostaną tam drugie życie. Najczęściej to tomiki wierszy albo książki związane z Polską, np. tureckie wydanie „Ogniem i Mieczem ” (sic!) Sienkiewicza.

Ale zdarza mi się też zostawić polskie książki – i to właśnie te ulubione, po które chętnie znów sięgam. Zakreślam ulubione cytaty, chcąc zwrócić na nie uwagę kolejnego czytelnika. Dopisuję swoją interpretację albo pomysły. Zastanawiam się, kto je znalazł w pozostawionym przeze mnie miejscu. Ostatnio zrobiłam to w Kapadocji, w Göreme, w małym hotelu wykutym w skale. Była to popularnonaukowa książka Ludwika Stommy: „A jeśli było inaczej…. Antropologia historii”. Książka stawia w wątpliwość to, co wiemy o historii, pokazując, że także nasze pojęcie dawnych czasów to wytwór kultury. Jak na ironię właśnie w otoczeniu kapadockiej natury tak dobrze czyta się o kulturze. Szczególnie, że tutejsze skały pamiętają pierwszych chrześcijan, są też podporą meczetów. Tureckie i europejskie opisy historii Kapadocji bardzo się różnią – aż chce się zapytać: A jeśli było inaczej..? Göreme oraz cała „Księżycowa Kraina”, jak czasem nazywa się Kapadocję, to nie tylko wielowiekowa historia – podziemne miasta czy kapliczki wykute w skale. To przede wszystkim poczucie wolności (nawet w tak turystycznym – zdawałoby się – miejscu) i surowa, ale jednak urzekająca natura.

Taormina, Włochy

Poleca autorka bloga Zależna w podróży

Tytuł książki: „Kurdystan. Bez miejsca na mapie”, Maria Giedz
Miejsce pozostawienia książki: Hostel Taormina

W ramach akcji „Książka w podróży” na swojej drodze pozostawiłam już kilka ​ lektur​ . Zwykle schemat wygląda  podobnie – biorę książkę do samolotu, a po kilku dniach​ ,​  przeczytaną​ ,​  odstawiam ​ na półkę w hostelu. Nie  inaczej było w przypadku reportażu „Kurdystan. Bez miejsca na mapie” Marii Giedz. Książka opowiada o historii  i zwyczajach tego niezwykłego narodu, który jest zmuszony żyć w czterech odrębnych państwach. Mi – z  powodu mojego uwielbienia dla wschodniej Turcji – jest on szczególnie bliski. Z książką jeździłam po wschodnim wybrzeżu Sycylii, a skończyłam ją akurat w jednym z najpiękniejszych  miasteczek Europy – w Taorminie. I właśnie tam, śpiąc w Hostelu Taormina, położyłam reportaż na półce,  trochę bijąc się z myślami​, czy na pewno nie chcę mieć go przy sobie na zawsze.

Taormina często jest nazywana pułapką na turystów (ang. tourist trap). Jak na stosunkowo tanią Sycylię jest  wyjątkowo drogim miejscem – filiżanka cappuccino potrafi tu kosztować nawet 4 euro. Na ulicach pełno  sklepików z pamiątkami, a latem główny deptak zalewa fala głów. Miałam jednak szczęście odwiedzić Taorminę w styczniu. Na zewnątrz było 25 stopni, a ja spacerowałam po  kompletnie pustej włoskiej mieścinie​ : m​iasteczku, które już w XVIII i XIX wieku pokochali i wysławili Goethe,  Wilde i Nietzsche. W XIX wieku rybacka wioska przekształciła się w nowoczesny europejski kurort, w którym  pojawiały się coraz piękniejsze pałace i ogrody. Nie wspominając już o tym, że od wieków nad zabudowaniami  góruje piękny grecki teatr, którego trybuny skierowane są prosto na majestatyczną Etnę. Szalenie polecam  zadbaną i dopieszczoną Taorminę, w której każdy szczegół jest dokładnie tam, gdzie być powinien. Tylko że  polecam ją poza sezonem.

Lublin, Polska

Poleca autorka bloga starczewska.com

Tytuł książki: „Zachłanni”, Magdalena Żelazowska
Miejsce pozostawienia książki: OSTRO Klubokawiarnia, Krakowskie Przedmieście 25, Lublin

W Lublinie mieszkałam przez 8 lat. Wiele wspomnień z mojego życia wiąże się z tym miastem i mam do niego sentymentalny stosunek. Mimo że dziś nie ma już wielu z kawiarni i  barów, do których chodziliśmy w czasach liceum, to lubię tutaj wracać, żeby poczuć ten  spokój i lekki styl życia. Lublin jest miastem, które należy do studentów, dlatego czuć tutaj  niesamowitą energię. Swoje miejsce znajdą tutaj osoby, które lubią proste życie i drobne  przyjemności.

Moim ulubionym miejscem jest ulica Grodzka, która ciągnie się od Zamku do Krakowskiego  Przedmieścia. Znajduje się tutaj wiele restauracji. Fajną sprawą jest spacerowanie po  brukowanym chodniku ulicy Grodzkiej i wybieranie pomiędzy kuchnią żydowską, polską a…  studencką pizzą.

Kiedy mieszkałam w Lublinie, w miejscu bistro Ostro znajdował się sklep obuwniczy. Do  miasta wróciłam na chwilę, po długim pobycie za granicą oraz licznych podróżach.  Wstąpiłam do tej nowo otwartej knajpki, żeby zostawić swoją książkę. Co ciekawe, opowiada  ona o ludziach, którzy w poszukiwaniu pracy przeprowadzają się z Warszawy do małych  miast i miasteczek.

Hrísey, Islandia

Polecają autorzy bloga mała i duży w podróży

Tytuł książki: „Podróż do wnętrza Ziemi” Juliusz Verne
Miejsce pozostawienia książki: Brekka, Hrísey

Hrísey — małe miasteczko na wysepce o tej samej nazwie, znajdującej się w środku najdłuższego islandzkiego fiordu Eyjafjörður. Około 400 km w linii prostej od Grenlandii. Pięć godzin samochodem od Reykjaviku znajduje się zupełnie inna rzeczywistość. Czas płynie powoli, a rytm dnia wyznaczają godziny kursowania promu. Zimą noce trwają tu większą część doby a nad głowami tańczy zorza. Podczas spacerów warto zerknąć od czasu do czasu na morze, gdzie można zobaczyć wieloryby, które wpływają do fiordu, żeby trochę się ogrzać. Jednak przyroda na wyspie to nie wszystko, są jeszcze wspaniali ludzie. Nikt, z około 70 stałych mieszkańców, się nie śpieszy. Każdy jest uśmiechnięty, wszyscy dość dobrze się znają.

Co można robić na takiej wyspie, jak tu przeżyć? Można pracować w przetwórstwie rybnym, można być listonoszem albo nauczycielem w szkole. A weekend zaczynać od wizyty w gorącym, zewnętrznym basenie, gdzie wszyscy się przekrzykują i mimochodem podziwiają piękne, otaczające ich widoki. Później można wybrać się na spacer, zobaczyć z bliska dziesiątki ptaków, a przechodząc przez miasteczko, poznać jedynego na Hrisey kota. Czy wieczorem trzeba płynąć do miasta? Niekoniecznie! Można przyjść na piwo i ukochaną przez Islandczyków pizzę do Brekki. To mały pensjonat z knajpką, gdzie na półce leży nasza książka. Jak będziecie mieć szczęście, to może traficie na partyjkę bingo. Tylko pamiętajcie, żeby się za nas odegrać, bo nam nie szło zbyt dobrze. Jak do tej pory nasza książka nadal pozostaje najdalej wysuniętą książką w podróży i mamy nadzieję, że szybko się to nie zmieni. Jeżeli tylko będziecie mieli możliwość, zjedźcie z głównej drogi prowadzącej dookoła Islandii. Zajrzyjcie na małą wysepkę, która przez dwa miesiące była naszym domem i w której nie mogliśmy się nie zakochać.

Moskwa, Rosja

Poleca autor bloga Szymon Podróżnik

Tytuł książki: „Tryptyk z podróży”, Szymon Banaszyk
Miejsce pozostawienia książki: Mollie’s Pub, Moskwa

Książki od zawsze były bardzo ważnym elementem mojego życia. To dzięki nim „podróżowałem”, odkąd skończyłem kilka lat. Wsłuchując się w czytane przez moją mamę historie, przemierzałem australijski outback i dzikie afrykańskie bezdroża, jednocześnie fascynując się coraz bardziej tematyką podróży. Kiedy dorosłem, zacząłem jeździć po świecie nie tylko palcem po mapie, nie zarzuciłem jednak swojej miłości do literatury. Efektem końcowym było napisanie własnej książki „Tryptyk z podróży”, której pierwszy egzemplarz zabrałem ze sobą w podróż na wschód.

Angażując się w akcję „Książka w podróży”, wiedziałem, że swoją pierwszą pozycję zostawię właśnie w Rosji. Pobyt w Moskwie pokazał mi jednak, że niewiele jest w tym mieście miejsc przypominających puby, herbaciarnie i kawiarnie w stylu europejskim, w których bookcrossing jest popularnym zjawiskiem. Koniec końców trafiłem jednak do Mollie’s Pub, miejsca, które klimatem przenosi nas do Irlandii. Moją uwagę przykuły tam jednak pozostawiane przez ludzi książki. Niewiele myśląc, skorzystałem z okazji i zostawiłem „Tryptyk z podróży”.

Dlaczego Moskwa, zapytacie? Mogę powiedzieć, że fascynacja tym miastem była „od pierwszego wejrzenia”. Z jednej strony wielka metropolia, z drugiej klimat zupełnie inny od europejskich stolic. Mimo że zazwyczaj dużo bardziej ciągnie mnie do natury niż architektury, to tutaj mogłem spacerować godzinami. Szczególnie poza najpopularniejszymi turystycznymi szlakami. Wielkie, monumentalne, socrealistyczne budynki znajdują się w Moskwie w takim natężeniu, że wprawiają w zachwyt i zdumienie. Jest w tej wielkości szczypta absurdu i szaleństwa, bo jak inaczej nazwać tworzenie galerii handlowej, która stylem architektonicznym przewyższa niejeden pałac albo budowanie stacji metra, których wystrój oszałamia bardziej niż elewacje najcudowniejszych kamienic? Ja jednak to szaleństwo kupuję i bez wahania rzucam się w klimat, który proponuje stolica Rosji. Wam polecam to samo!

GoEuro ma nadzieję, iż powyższe wypowiedzi nie tylko zachęcą do odwiedzenia wskazanych w nich miejsc, ale także zainspirują do wzięcia udziału w tym pomysłowym przedsięwzięciu, jakim jest akcja „Książka w podróży”. Planując kolejną wyprawę, koniecznie zajrzyjcie na naszą stronę i wyszukajcie najbardziej optymalne połączenie. Na koniec pozostało jeszcze pytanie, którą książkę wziąć ze sobą?