Jestem poukładanym człowiekiem. Od poniedziałku do piątku wstaję o tej samej (nie bez trudu, ale jednak) godzinie, idę do pracy, pod wieczór ćwiczę, potem zostawiam sobie trochę czasu wolnego na pisanie, granie i inne rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. Wiem, o której godzinie mam wyjść z mieszkania, żeby uniknąć porannych korków, a na powrót z pracy mam opracowane 8 tras, którymi jeżdżę w zależności od natężenia ruchu w danym miejscu. Opłaty za mieszkanie i rachunki płacę zawsze tego samego dnia miesiąca, za jednym zamachem. Generalnie sprawy finansowe staram się mieć wyjątkowo dobrze uporządkowane. Bieżące zakupy robię zawsze w tych samych sklepach, które mam po drodze, kiedy skądś wracam, żeby nie tracić bez sensu czasu na kluczeniu po drogach. Tak, mogę przyznać, że 90% mojego czasu poustawiałem sobie tak, by było jak najwygodniej i najefektywniej. Lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, bez miejsca na niedomówienia.
Czy jest to nudne? Możliwe, że tak, ale wiele też daje. Nie tracę bezsensownie czasu, a ten zyskany mogę potem wykorzystać na to, na co inni już nie zdążają. Sport, jazda, spotkania, no i oczywiście pisanie bloga – to wszystko się udaje dzięki zarządzaniu czasem. Inaczej by nie miało szans to wszystko wyjść i podejrzewam, że te 3/4 teksty na tydzień zeszłyby do ilości nie większej niż 1 lub 2. Nie da się tego poustawiać w inny sposób, a nocy zarywać bez sensu nie lubię. Nawet, jeśli była sesja, to tego nie robiłem. Z jednym wyjątkiem.
Tylko wiecie, gdyby człowiek miał czas idealnie poukładany od ‘a’ do ‘z’ to pewnie w końcu by zwariował. Każdy dzień taki sam, świątek piątek czy niedziela, ciągle to samo. Tak się nie da. Świadomość zlewania się dni i przepływania czasu między palcami jest jednym z najgorszych uczuć, jakich można doznać. I teraz pojadę banałem, ale bardzo prawdziwym – czas ucieka, więc szkoda planować każdy moment, czasem dajmy się ponieść spontaniczności.
Dlatego kiedy mówiłem, że 90% czasu mam zaplanowane co do godziny, to specjalnie nie wspominałem kiedy tak jest – a jest tak od poniedziałku do piątku. Weekend to czas, kiedy nie tylko odpoczywam, ale po prostu daję sobie wolną rękę od wszystkiego. Nie mam ochoty pisać, to nie piszę, nie chcę ćwiczyć, to tego nie robię, chcę iść na imprezę i wrócić nie wiadomo kiedy? Proszę bardzo. Po to jest weekend, wystarczająco jesteśmy poustawiani w ciągu tygodnia, żeby marnować ten krótki wolny czas.
A skoro jest już coraz cieplej, to tych spontanicznych akcji i niespodziewanych wyjazdów także porządnie przybywa. Grille, ogniska, wypady na działkę, nad rzekę lub nad jezioro, kto czegoś takiego nie lubi? Dowiedzieć się 15 minut przed samym wyjazdem, wpakować dupsko w auto i już po kilku godzinach leżeć na plaży w Sopocie, by wrócić za kilkanaście godzin – przecież jak człowiek coś takiego sobie wyobrazi, to już go w tyłku strzyka by się gdzieś ruszyć. Uwielbiam coś takiego, niezależnie od tego, jak potem jestem zmęczony i jak w pracy w poniedziałek zamulam. Ważne, że są po tym wspomnienia.
Jak się przygotować na spontaniczny weekend?
W związku z tym kiedyś pomyślałem, że warto być wprzódy przygotowanym na takie spontaniczne akcje. Wiem, że to się nie wpisuje za bardzo w klimat, ale zawsze lepiej mieć ten mały przybornik przygotowany, niż się plątać i zapomnieć o większości podstawowych rzeczy.
A że u mnie to zazwyczaj wychodzi tak, że to ja gdzieś jadę swoją Strzałą, to jest ona wyposażona przeze mnie w podstawowe rzeczy, których nigdy z niej nie wyjmuję. NIGDY. Nie jest tego wiele, ale to wszystko pozwoli przetrwać noc w warunkach polowych jak i zupełnie miejskich, a następnie rano da się jako-tako twarz i inne kluczowe elementy odświeżyć, by wrócić normalnie do życia.
I totalnie polecam Wam coś podobnego. Większość z tych rzeczy, które zobaczycie poniżej, to totalna podstawa. Ale wiadomo, każdy ma inne potrzeby, więc możecie wszystkim rotować dowoli. Ważne, byście podczas jakiegoś niespodziewanego wyjazdu nie obudzili się z ręką w nocniku, że nie macie czegoś, bez czego nie da się obejść.
Poniżej macie listę rzeczy, które mnie już nie raz uratowały życie:
1. W schowku przed pasażerem
W schowku zawsze trzymam rzeczy, które musza być pod ręką. Oczywista jest instrukcja obsługi auta wraz z książeczką serwisową etc – to w razie jakiś wypadków i problemów z samochodem. Oby nie było potrzebne, ale jest zupełnie obowiązkowe. Cała reszta to już moje ‘widzimisię’, a w tym:
- – podręczny alkomat – bo wiadomo jak wyglądają czasem wyjazdy, kiedy wraca się na następny dzień. Nie jest jakoś specjalnie dokładny, ale wystarcza by stwierdzić czy jest poniżej czy powyżej 0.2 promila;
- – zestaw Maglite – latarka + mały scyzoryk – nie muszę chyba tłumaczyć jak podstawowe są obie rzeczy, w wielu sytuacjach. Często mam dodatkowe baterie, na wszelki wypadek. A poza tym te latarki są nie do zajechania, każdy dobierze coś dla siebie (obczajcie sami);
- – ładowarka samochodowa USB – do wszystkiego, co da się podłączyć. Ja akurat mam z kablem do iPhone, ale czasem wożę też inne. Przy ciągłym korzystaniu z nawigacji i internetu jest to niezbędne;
- – chusteczki, słuchawki i… gwoździe – te pierwsze da się wytłumaczyć, ale gwoździe? Kiedyś na działce były potrzebne i nie było ich nigdzie, więc na wszelki wypadek po prostu są;
2. W bagażniku
Tutaj zawsze trzymam rzeczy, które wiem, że się przydadzą, ale nigdy nie w trakcie jazdy. Są tak na wszelki wypadek, zawsze spakowane w starą torbę, którą zawsze mogę wziąć i dzięki jej zawartości, przeżyć jedną noc. Taki survival troszkę.
- – ubrania – na drugi dzień. Czyli t-shirt, bielizna, bluza gdyby było chłodniej. Nic super modnego, ale nie chodzi tutaj przecież o wyjście na wybieg na pokazie. Tyle wystarczy;
- – rękawice – zimą gubię na potęgę, więc są. A poza tym do wymiany kół, żeby się nie uwalić, też są idealne;
- – plastry i tabletki – różne rzeczy się przytrafiają, lepiej dmuchać na zimne. Szczególnie przeciwbólowe i Zyrtec przeciwalergiczny, totalna podstawa;
- – ręcznik, szczoteczka do zębów – podstawy higieny chyba nie musze uczyć?;
- – pled/koc – w zimną noc, albo gorące popołudnie. Zawsze dobry, kiedy jest się gdzieś ‘na dziko’;
- – piwo – no co, facet nie wielbłąd, a czasem jak zabraknie, to lepiej mieć niż nie mieć. Żeby komuś podarować, oczywiście. Kiedyś by były jeszcze fajki, ale od roku jest to już nieaktualne.
Coś jeszcze?
Wiadomo, to co wozimy w samochodzie to nie wszystko. Nie muszę chyba wspominać o nawigacji w telefonie, która się przydaje tak w samochodzie jak i poza nim – stąd obecność ładowarki.
Warto też zwracać uwagę na prognozę pogody. Ja korzystam z aplikacji w iPhonie i ze strony meteovista – kiedy w obu prognoza jest zbliżona, wtedy jestem pewien, co powinienem jeszcze ewentualnie dołożyć lub odjąć z rzeczy które wożę. Zresztą ta druga pozycja ma prognozy samochodowe, piesze, na grille(!) oraz inne do 14dni, więc łatwo jest sobie zawartość bagażnika dopasować w zależności od sytuacji. Przydaje się.
Najważniejsze jest jednak coś innego. Możecie być przygotowani perfekcyjnie, auto może być przygotowane do podróży, a Wy możecie siedzieć jak na szpilkach ze zniecierpliwienia. Ale to nic nie da, jeśli nie będziecie mieli z kim jechać. A jeśli nie będziecie przygotowani, a ekipa do wypadu będzie fenomenalna, wtedy nic innego nie będziecie potrzebować, bo zabawa będzie tak dobra. Ludzie są podstawą naszych spontanicznych weekendów, bez nich to nie ma sensu.