W ramach przypomnienia, dla tych, którzy nie czytali tekstu poprzedniego zaznaczę, że udajemy się na poszukiwanie statku, którym moglibyśmy popłynąć na wyspę, by zobaczyć zalane miasto. Oczywiście nie było nic prostego w tym, żebyśmy mogli to uczynić, bowiem statki, które cumowały w porcie były wielkimi statkami turystycznymi, które na pokład mogą zabrać coś w okolicach stu czy nawet więcej pasażerów. I co najgorsze, wszystkie albo były zajęte, bo już siedzieli tam jacyś emeryci z Niemiec, albo były całkiem puste i czekały na to, aż uzbiera się prawie cały pokład, by przypadkiem nie płynąć na pusto. Podszedłem do jakiegoś gościa, który zapraszał niemieckich gości na pokład. Nie żebym coś miał do niemieckich turystów w podeszłym wieku, ale jak to jest, że oni wchodzą, a ja mam czekać?! Zagadałem w języku, którego pewnie nie można nazwać angielskim i wytłumaczyłem mu, że chętnie byśmy sobie popłynęli z nim, za cenę niższą niż normalnie (oferowaliśmy mu chyba 30 euro za naszą czwórkę), ale nie chcemy zajmować nawet miejsca turystom zza zachodniej granicy na ławeczkach itp. tylko usiedlibyśmy sobie gdzieś na schodkach albo w ogóle byśmy stali byle tylko wejść na statek i wyspę zobaczyć. Nic jednak z tego nie wyszło, bo koleś kapitana na moją propozycję się nie zgodził. Zszedłem z pokładu zrezygnowany, ale nagle ktoś podszedł do mnie i zapytał czego szukamy. Opowiedziałem o naszych planach związanych z wyspą, zaproponowano mi cenę 60 euro za popłynięcie łodzią mniejszą od tej dużej, jednak nadal taką całkiem sporą – mniej więcej na 8 osób. My szukaliśmy jednak małej motorówki. I gdy właśnie wychodziliśmy z drewnianego mola w porcie podszedł do nas prawdziwy marynarz, który miał się okazać naszym kapitanem. Czy spełnił swoje funkcje? Czy w ogólne z nim popłynęliśmy? O tym oczywiście w następnym, jakże pasjonującym odcinku! Serdecznie zapraszam.:)