Gdy łóżko powoli staje się niedostępnym luksusem

0
143
Rate this post

Zaparkowałem przy dosyć wąskiej uliczce prowadzącej dosyć zdecydowanie pod górkę. Ruch na niej nie był zbyt duży, ale dużym niedomówieniem byłoby stwierdzenie, że była spokojna. Wyszedłem z samochodu i nie zrobiłem dwóch kroków, gdy nagle usłyszałem serdeczne powitanie niosące się z drugiej strony ulicy – „Hallo my friend! Where do you come from?!”. Rozmowa nabierała tempa – na pytanie o cel naszego zatrzymania akurat w tym miejscu nowo spotkany starszy pan w kapeluszu niemal nas nie przytulił. „I have special price for you! Come on, my friend, you can see my hotel!” otworzył drzwi do hotelu, który zajmował jedną dosyć małą trzypiętrową kamienicę. Pokój był schludny, czysty, dobrze umeblowany i klimatyzowany, 4 duże wygodne łóżka, łazienka z kabiną prysznicową – czego więcej potrzeba do szczęścia? Odpowiednio przystępnej ceny. Szczerze przyznam, że bałem się o nią zapytać. Fakt, że Stambuł, że centrum miasta, że miliony turystów, że niemal apartament, acha, zapomniałbym o śniadaniu wliczonym w cenę, ale akurat o ten mały, lecz najważniejszy szczegół bałem się zapytać. Ile w Polsce (w Warszawie czy Krakowie) mógłby kosztować taki pokoik dla 4 osób? Może z 250 zł za dobę? Na pewno coś w tych granicach. W końcu zapytałem. Odpowiedź nieco mnie zaskoczyła – 16 euro za osobę ze śniadaniem. Nie spodziewałem się takiej ceny, uśmiechnąłem się, ale powiedziałem, że nie mamy tyle. Musimy poszukać czegoś tańszego. Wydawało mi się, że w tym momencie wrócę do auta, przedstawię sytuacje i udam się w dalsze poszukiwania noclegu, jednak właściciel nie dawał za wygraną. Cena spadła do 14 euro za osobę, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło niż cena wyjściowa. Nie przypominam sobie, żebym gdziekolwiek negocjował cenę w hotelu. Już miałem niemal przystać na propozycję (a może próbować jeszcze bardziej zbić cenę, gdy do moich uszu doszło głośne wołanie – „Chodź, mamy dobry nocleg!”. Wyszedłem z hoteliku i nieco zdezorientowany zobaczyłem, że ktoś zaczepia moich współtowarzyszy. Okazało się, że konkurencja w Turcji nie zasypia. Walka o klienta trwa już na ulicy i gdy wkroczyłem do akcji, wszystko właściwie było już ustalone. 10 euro za osobę w czteroosobowym pokoju, telewizor, klimatyzacja, łazienka, bardzo ładny wystrój wnętrz (a co tam, EmmaSaray Hotel ;), śniadanie wliczone w cenę i duży taras na dachu, gdzie ów śniadanie można przyjemnie skonsumować. Bez wahania przyjęliśmy ofertę, zaparkowaliśmy samochód i chwilę poczekaliśmy na wysprzątanie pokoju po poprzednich gościach. Przez ten czas miły chłopak z obsługi porozmawiał z nami na temat naszych planów zwiedzania, przekazał mapę, na której pozaznaczał wszystko, co powinniśmy zobaczyć podczas tych kilku dni, podzielił się praktycznymi poradami dla zagubionych nieco turystów z Polski i zaprosił nas do pokoju. Nadszedł czas na długo oczekiwany prysznic (hm.. kiedy ostatni raz się myliśmy?), wypakowanie wszystkiego z samochodu, małą przekąskę pełniącą rolę niemal obiadu i już byliśmy gotowi na podbój stolicy Turcji. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że do Hipodromu mamy może z 300 metrów. Stanęliśmy na słynnym stambulskim placu