Do Błękitnego Meczetu wchodzi się bocznym wejściem, do którego zazwyczaj jest mała kolejna, która porusza się bardzo szybko. Czas, który musimy tam spędzić, pozwala porozglądać się i uchwycić wszystkie szczegóły i architektoniczne smaczki. Stanie w niej nie jest katorgą i karą, nie powoduje zniecierpliwienia i ani się obejrzymy, a już jesteśmy przy bocznych drzwiach. Przy wejściu należy oczywiście ściągnąć buty, kobiety muszą nałożyć chustę, która jest rozdawana przez obsługę świątyni, można też zakupić książeczki w różnych językach (niestety, brakuje polskiego) traktujące o Allachu. Spodziewać by się można raczej przewodników lub chociaż broszurek traktujących o tym magicznym miejscu, ale próżno tego szukać na półeczkach przy wejściu. Widać wszyscy dbają o Turków krążących wśród morza turystów i oferujących przewodniki po mieście w najpopularniejszych językach – angielskim, niemieckim, hiszpańskim, francuskim czy włoskim, ale przy odrobinie szczęścia w końcu zostaniemy zaczepieni przez człowieka, który ma w ofercie przewodnik po polsku.
Wstęp do Blue Mosque jest darmowy, wchodząc bocznym wejściem po kilku krokach jesteśmy możemy cieszyć się pełnym majestatem i niewiarygodnym klimatem tego miejsca. Większość osób, które po raz pierwszy wchodziły do Błękitnego Meczetu otwierają usta i wydają z ust dziwny dźwięk, który można opisać chyba tylko jako Aaaaach! Ale przed tym wszystkim, przed jakąkolwiek próbą ogarnięcia wszystkiego wzrokiem, pierwszą rzeczą, którą widzimy, a raczej czujemy, jest dywan. W sensie dwojakim należy interpretować w tym momencie moje słowa. Otóż po pierwsze, czujemy jego miękkość. Stąpając po nim gołą stopą w jednej chwili uświadamiamy sobie, skąd wziął się turecki dywan, jako synonim najlepszej jakości produktów. Czerwony, wielki i cudownie mięciutki, można by po nim chodzić godzinami, gdyby nie to, że czasami przy największych upałach unosi się z niego dosyć specyficzny i niezbyt przyjemny zapach potu wytwarzanego przez stopy i wcieranego w ów cudowny, piękny i mięciutki dywan. Nie możemy jednak na to narzekać, bo jest to sprawa normalna przy tak dużym natężeniu ruchu turystów w budynku.
Meczet podzielony jest na dwie główne części – jedna, większa, przeznaczona jest dla turystów, swobodnie można robić zdjęcia, oglądać, a nawet usiąść na momenty i w skupieniu odpocząć, próbując rozkoszować się atmosferą tego miejsca. Drugą natomiast strefą jest ta przeznaczona dla wiernych, którzy przychodzą się pomodlić. Trzeba pamiętać, że meczet nadal jest wykorzystywany jako świątynia, dlatego taka część była niezbędna i zapewnia wiernym względny spokój.
Klimat panujący w środku jest wyjątkowy. Szczególnie dla turysty z Europy, który nigdy wcześniej nie miał okazji podziwiać sakralnego budynku muzułmanów. Tworzy go przede wszystkim gra świateł uzyskiwana dzięki 260 oknom, w których jednak nie zachowały się oryginalnie zabarwione szyby. Nazwa meczetu pochodzi natomiast od przyściennych galerii, które wyłożone są dwudziestoma jeden tysiącami (tak, 21 000 sztuk!) fajansowych płytek koloru niebieskiego (błękitnego). Właśnie od nich wzięła się nazwa świątyni.
Wychodząc jeszcze raz rzuciłem oko na całość i życzę każdemu, żeby miał taką okazję. Chciałem zapamiętać ten obrazek, tak jak robi się zdjęcie, powiedziałem sobie też, że kiedyś muszę tu jeszcze wrócić. Wróciłem po miesiącu i muszę przyznać, że wychodząc z Blue Mosque po raz drugi pomyślałem o tym samym. Mam nadzieję, że będę miał okazję być tam jeszcze raz i jeszcze raz powiedzieć to cudowne aaaach!, które wypowiedziałem też za drugim razem.
Pobyt w Błękitnym Meczecie dobiegł jednak końca, a ja ciekawy kolejnych wrażeń głównym wyjściem udałem się w stronę Świątyni Bożej Mądrości – Hagii Sophii