La Rioja zmienna jak kameleon

0
244
Rate this post

Tego dnia pospaliśmy sobie nieco dłużej. Po zniesieniu plecaków na recepcję okazało się, że jest już po 10.00 i ze śniadania nici. Porzuciliśmy więc nasze „garby” na recepcji, zostawiliśmy znowu pranie (prosząc, żeby było gotowe na 16.00) i ruszyliśmy w miasto. La Rioja tym razem była pełna ludzi. Na ulicach, w sklepach i w kafejkach tłok i gwar. Jak w mrowisku. Zdziwiła nas nieco duża liczba dzieci z mamami na ulicach przemieszczających się w małych stadkach w takich samych ubrankach. Na każdym ubraniu dziecko miało wyszyte swoje imię z przodu a z tyłu rok 2009. Okazało się, że jest to zakończenie roku szkolnego.

Spacerowaliśmy sobie bez wyraźnego celu po mieście. Robiliśmy przystanki w parkach, w kafejkach. Zaglądaliśmy do sklepów, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia, że istnieją. Znaleźliśmy nawet w centrum galerię handlową. Życie miasta toczyło się mniej więcej do godziny 13.00. O tej porze została zamknięta większość sklepów. Ludzie zniknęli z ulic. Znów miasto było ciche i smutne. Chcieliśmy zajrzeć do katedry przy głównym placu, ale też została zamknięta. Schowaliśmy się więc do knajpki z WiFi, żeby zjeść wczesny lunch.

Po 16 zaczęliśmy się przemieszczać w stronę hotelu. Okazało się, że katedra już została otwarta. Weszliśmy na chwilę do środka. Były tam bardzo pięknie udekorowane plafony oraz malowane ściany.

W hotelu dopakowaliśmy wysuszone pranie do plecaków i taksówką pojechaliśmy na terminal autobusowy. Oddaliśmy plecaki do luku bagażowego i zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie na piętrze autobusu. Do zachodu słońca mogliśmy podziwiać monotonną drogę, którą przemierzał nasz autobus. W miarę zbiżania się do Cordoby droga stawała się coraz bardziej urozmaicona.

Kolacja podana podczas jazdy była obfita. Potem leciał ciekawy film z Samuelem L. Jacksonem o problemach psychicznych żołnierzy powracających z kampanii irackiej. Do tego podano po szklaneczce whisky na trawienie. Spało się bardzo przyjemnie… A Buenos już na nas czekało…