Wulkan Ojos del Salado jest usytuowany na granicy Argentyńsko Chilijskiej. Te dwa kraje mimo, że leżą na tym samym kontynencie, to różnią się znacznie charakterem jak i temperamentem mieszkańców.
Zdobywając szczyt Wulkano należy pamiętać o silnych wiatrach jakie mogą dać się we znaki podróżnikom. Po długiej wędrówce na szczyt ostatnie metry dzielące od niego mogą być bardzo trudne. I pamiętajmy, że szczyt chilijski jest trochę wyższy. Około pół metra.
W Argentynie nie trzeba wnosić żadnych opłat, ani starać się o jakiekolwiek zezwolenia. Jednak dobrze kiedy zameldujemy się w hotelu. Najważniejszym dokumentem przed wyruszeniem w góry jest podpisanie oświadczenia, że idzie się tam na własną odpowiedzialność.
W Chile, chcąc wejść na Ojos del Salado musimy uiścić opłatę w wysokości 160-200 dolarów. Należy tez powiadomić chilijskie władze o rodzaju wyposażenia i przedstawić im plan wyprawy. Wulkan najlepiej odwiedzać w okresie od grudnia do późnego marca. Po Argentyńskiej stronie Campingi są bezpłatne. Należy mieć szczególną uwagę na samozwańczych przewodników. Bardzo często się zdarza, że nie potrafią oni nawet odczytać map, a w górach najzwyczajniej się gubią.
Istnieje nieuzasadniony spór, który szczyt jest wyższy – argentyński czy chilijski. Jak się okazuje spór ten jest pozbawiony sensu, bo w grę może wchodzić jedynie kilkanaście lub kilkadziesiąt centymetrów.
Wybierając się w góry, należy pamiętać, aby zawsze mieć zapas suchej bielizny i zabrać sprzęt od którego może zależeć nasze życie.
Llullaillaco też jest wulkanem, ale zasłynął on zupełnie z czego innego. W roku 1999 grupa archeologów natrafiła tam na zmumifikowane ciała trojga dzieci. Mumie mają około 500 lat. Są doskonale zachowane. Na czele wyprawy stał amerykański archeology Johan Reinhard. Mumie zostały odkryte w miejscu gdzie odbywały się rytuały związane ze składaniem ofiar z ludzi. Zostały nazwane “Dzieci Wulkanu” lub też “Dzieci Mrozu”. Ich doskonale zachowane ciała, można oglądać w museum Archeologii Wysokogórskiej w mieście Salta. Tak więc zwyczaje Indian przyczyniły się do rozwoju nauki. Inkowie byli ludem rozwiniętym. W ich wierzeniach niezwykle ważne było przelanie krwi jako ofiary dla ich bogów. Wierzyli, że dzięki tego typu ofiarom zjednają oni sobie ich przychylność. Najważniejszym bogiem był Wirakocza, będący również czczony w postaci Pierzastego Węża przez inne ludy indiańskie.
Inkowie mieli dobrze rozwinięte obserwatoria astronomiczne i kalendarz, bardzo zbliżony do naszego, jednak jak sie okazuje nie był to ich wynalazek.
Nie do końca jest też nam znana mitologia inkaska. Chociażby postać boga deszczu Lllapy nie jest do końca zrozumiała. Pozostaje nadzieja, że dalsze badania archeologiczne pomogą nam zrozumieć ludy żyjące u stóp wulkanów Ameryki Południowej.
Sangay to wulkan leżący w Ekwadorze, w Andach. Inne wulkany Ameryki Południowej, to Antofalla, Guallatira, Maipo, Purace i kilka innych.
Nie można oprzeć się wrażeniu, że wulkany Ameryki Południowej są częścią dziedzictwa pierwotnych mieszkańców. To tam składano ofiary z ludzi i tam wznoszono modły. Wulkan był dla Indian czymś więcej niż tylko górą wypluwającą gorący materiał, to była nieodłączna część ich życia.
Źródło: https://przemowieniaslubne.pl/jak-podac-alkohol-na-weselu-5-oryginalnych-sposobow