Leniwy dzień w Mendozie

0
199
Rate this post

Gdy się obudziłam, było już około 8.00 i bylismy w okolicy San Juan. Niedługo potem steward podał nam śniadanko (wersja argentyńska czyli herbatniki i ciastko + kawa lub herbata). Około 10.00 wysiedliśmy na dworcu w Mendozie i zaczęliśmy poszukiwania noclegu, gdyż tym razem nie udało nam się wcześniej nic zarezerwować. Zadzwoniłam do rekomendowanego w Lonely Hostelu BreakPoint i zarezerwowałam pokój na 2 noce. Gdy podjechaliśmy pod hostel, okazało się że trwa tam remont, więc zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy na pewno chcemy się tu zatrzymać. Przeszliśmy się jeszcze do 3 okolicznych hosteli, ale w żadnym nie było miejsc, więc wróciliśmy do BreakPoint. Nie było idealnie, ale pokój był spory i czysty, a remont aż tak bardzo nie przeszkadzał, szczególnie, że większość czasu spędzaliśmy na zewnątrz (pokój z łazienką kosztował 150 za dzień). Po krótkim odpoczynku poszliśmy na spacer po mieście. Zjedliśmy lunczyk – Zbyszek oczywiście wybrał ogromny stek z wołowiny.

Po jedzeniu zrobiło nam się strasznie sennie tak, że w parku na Plaza Independencia zalegliśmy na ławce i jak się obudziłam po 30 minutach miałam czerwone od słońca nogi. Zbyszek nie miał czerwonych nóg bo sprytnie usiadł w cieniu. Mendoza to bardzo zielone miasto. Spotkamy tu liczne parki, place, aleje z pięknymi drzewami dającymi cień i odrobinę ochłodzenia w upalne dni. Miasto ożywa wieczorami, kiedy liczne restauracje wynoszą swoje meble na ulice i otwierają ogródki. Jedną z ulubionych przez mieszkańców Mendozy ulic, gdzie spędzają wieczory z przyjaciółmi i rodziną jest Avenida Artistos Villanueva, przy której zlokalizowany był nasz hostel. Wieczorem ulica wypełniała się tłumem ludzi, którzy przychodzili tu aby zjeść kolację lub napić się wina z okolicznych winnic.

Nie mieliśmy sprecyzowanego planu na następne dni oprócz tego, że chcieliśmy pojechać w Andy zobaczyć słynną górę Aconcagua oraz do Maipu aby przejechać się na rowerach do okolicznych winnic. Nie mogliśmy znaleźć żadnego biura podróży w centrum, więc udaliśmy się na dworzec autobusowy. Po kilku rozmowach w biurach podróży ustaliliśmy plan na następne dni. Jutro jedziemy na wycieczkę Alta Montania, pojutrze na wyprawę rowerem do winnic, a wieczorem autobusem do La Rioja, skąd zrobimy wypad do Ischigualasta i Tambalaya. Kupiliśmy od razu bilety na autobus do La Rioja (niestety dostępna była tylko klasa Semi Cama) i z La Rioja do Buenos Aires (tutaj będziemy jechać klasą Cama). Zapłaciliśmy również za wycieczkę Alte Montania (110 peso od głowy).

Przed kolacją nastąpiła jeszcze przebieżka Marty po okolicznych butikach (bez widocznych rezultatów w postaci zakupów i poszliśmy na kolację do knajpki El Palenque. Ja zjadłem pstrąga, a Marta kalmary. Do tego wypiliśmy przepyszne Sauvignon Blanc Vina Amalia. Marcie smakowało jak nowozelandzkie….

p.s. zdjęć tym razem mało bo dzień był leniwy:)