Bye bye Buenos

0
65
Rate this post

Po pobudce dostaliśmy małe śniadanko żegnając się tym samym z naszym przysmakiem dulce de lece podawanym tu każdego ranka. Buenos powitało nas piękną słoneczną pogodą. Na przedmieściach na lokalnych przystankach autobusowych wiły się długie kolejki argentyńczyków, którzy jechali do pracy do centrum. Wysiedliśmy na terminalu autobusowym Retiro ok. 8.30 i od razu złapaliśmy taksówkę na lotnisko krajowe Aeroparque.  Na miejscu okazało się, że nie musimy korzystać z przechowalni bagażu na lotnisku, jak przewidywaliśmy. Możemy nadać bagaż od razu, mimo że lot jest dopiero o 15.00. Przeszliśmy więc przez „check-in” i wyzwoleni od plecaków ruszyliśmy na pożegnanie z Buenos Aires. Mieliśmy tylko kilka godzin, więc było to krótkie pożegnanie. Z uwagi na korki spowodowane manifestacjami politycznymi, taksówka nie mogła podjechać pod pałac prezydencki. Gadatliwy taksiarz, który miał dużo do powiedzenia o Polsce („De donde son? De Polonia? Aaa!! Lato, Deyna, Football. Walesa. What is happening to Walesa now?”) zaproponował nam kurs na róg ulicy Cordoba i Florentina sugerując, żebyśmy przeszli piechotą w kierunku pałacu prezydenckiego, bo tak będzie szybciej z uwagi na manifestacje. Spod pałacu skierowaliśmy się na Avenida Mayo i zajrzeliśmy do słynnej Cafe Tortoni. Ta znana kawiarnia leży w połowie drogi między Kongresem, a Pałacem Prezydenckim. Na początku XX w. politycy argentyńscy spotykali się tam nieoficjalnie w specjalnej sali. Tam właśnie podjęto wiele istotnych dla przyszłości Argentyny decyzji. To miejsce to nie tylko historia, ale także piękny wystrój i bogate wrażenia estetyczne.

Spod Cafe Tortoni przejechaliśmy kilka stacji najstarszą linią metra w Buenos Aires. Historia tej linii sięga początków 20 wieku. Wagony są drewniane, a na każdej wyłożonej białymi kaflami stacji jest umieszczony kolorowy wzór. Na każdej stacji jest on inny, bo w czasach kiedy linia była budowana współczynnik analfabetyzmu był tak duży, że tylko identyfikacja kolorystyczna umożliwiała pasażerom rozróżnienie poszczególnych stacji. Wysiedliśmy na stacji Congreso i przeszliśmy się kawałek parkiem na otaczającym go placu. Budynek Kongresu przypomina nieco amerykański Capitol i świadczy o bogatej przeszłości miasta. W parku natknęliśmy się na panią prowadzącą „przedszkole dla psów”. Miała pod opieką kilkanaście zwierzaków od całkiem dużych aż do pekińczyka. Właściciele oddawali tu swoje psy, aby nie musiały same siedzieć w domu.

Pod Kongresem złapaliśmy taksówkę i podjechaliśmy do Palermo Viejo, gdzie Marta chciała się przejść po butikach lokalnych designerów 😉. Niestety rozmiary sukienek były raczej dostosowane do rozmiarów żeńskiej populacji Argentyny niż do 178 cm wzrostu Marty. Stąd wizytacja sklepów zakończyła się porażką… Ale dzięki temu przeszliśmy się jeszcze raz dzielnicą Palermo, piękną, nastrojową,  bardzo zieloną, z niską zabudową, przypominającą miasta z południa Europy.

Usiedliśmy w  Cafe Minga i skosztowaliśmy pożegnalną, tym razem już naprawdę ostatnią wołowinę w Argentynie. Była doskonała, soczysta, aromatyczna. Mniamm..  Po obiedzie pojechaliśmy prosto na lotnisko, skąd mieliśmy samolot liniami Aerolinas Argentinas do Puerto Iguazu. Lot trwał 1 h 40 minut, a pogoda była tak nieprzyjazna, że obsługa nawet nie podjęła próby dystrybucji poczęstunku.

Po wylądowaniu w Puerto Iguazu nie mogliśmy nigdzie znaleźć opisywanych w Lonely Planet autobusów, które z Argentyńskiego lotniska jadą do brazylijskiego miasta Foz Iguacu. Okazało się, że jedyną opcją  dotarcia do Foz jest taksówka za 150 peso. Taksówkarz o dziwo mówił całkiem dobrze po angielsku, co jak się do tej pory przekonaliśmy nie było częstym zjawiskiem w Argentynie.

Przejechaliśmy dość szybko przez granicę. Taksówkarz wyjaśnił, że tym razem wystarczy, że wbiją nam do paszportu pieczątkę wjazdową ponieważ będziemy jeszcze wjeżdżać do Argentyny. Przy kolejnym wjeździe trzeba wypełnić jeszcze specjalny kwitek, który należy okazać przy wyjeździe z Brazylii. Zagubienie kwitka to koszt 160 reali, więc lepiej go mieć.

Chwilę zajęło nam znalezienie naszego noclegu, czyli pensjonatu Pousada Evelina. Gdy w końcu dojechaliśmy tam, zostawiliśmy bagaże, odświeżyliśmy się i poszliśmy do knajpki coś przegryźć i się napić… Tam zaskoczyła nas taka ulewa, że musieliśmy wracać taksówką.

Wieczorem sprawdziliśmy prognozę pogody dla Iguazu – najlepsza miała być 11 grudnia. Dlatego też podjęliśmy decyzję że następnego dnia wracamy na chwilę do Argentyny…