W stronę wielkiej wody bezkresnej podążałem wcinając lizaka

0
155
Rate this post

Tuż obok Meczetu Eyüpa dane nam jest zobaczyć cmentarz, którego początki sięgają czasów Mehmeda II Zdobywcy. Po odkryciu grobowca i wybudowaniu meczetu wszyscy chcieli znaleźć miejsce spoczynku wiecznego jak najbliżej miejsca pochówku wielkiego islamskiego wojownika. W ten właśnie sposób tuż przy meczecie chowani byli dostojnicy Stambułu, których miejsce na cmentarzu było uzależnione od rangi i pozycja społecznej. Z czasem cmentarz rozrósł się do tak dużych rozmiarów, że władze miasta zostały zmuszone przenieść go nieco dalej.
Sama jednak najstarsza i najbliższa meczetu część stanowi atrakcję samą w sobie, a przechadzkę uliczkami można zaliczyć do ciekawych przeżyć, bo trzeba przyznać, że stare grobowce wytwarzają ciekawy klimat. Idąc główną aleją spotykamy ciekawego pana, który robi coś dziwnego, a w ogół niego stoi może pięć czy sześć osób obserwujących cały czas jego pracę. Wśród nich jest chyba dwoje dzieci, które aż wyrywają się z rąk rodziców. Pomyślałem sobie, że dusza dziecka jest we mnie dosyć mocno obecna, dlatego nie przejdę wobec dziwnego pana obojętnie. Muszę przekonać się, cóż za dziwne wynalazki on tam produkuje.
Rzecz, którą przyszło mi zobaczyć wyjątkowo mnie zdziwiła, bo pierwszy raz na własne oczy widziałem człowieka robiącego lizaki. Może dla czytelnika, który już podobnego artystę widział nie jest to rzecz wyjątkowa, dla mnie jednak wiązało się to wszystko z niemałym zaskoczeniem. Nie myślałem, że ludzie wytwarzający lizaki w ogóle istnieją, a jeśli nawet mieliby istnieć, to nie myślałem, że ów takiego mistrza lizakowej produkcji spotkam. A że jeszcze w takim idealnym do spożywania lizaków miejscu? Chyba nie muszę tłumaczyć ironii tej sytuacji.
Lizak wytwarzany był w sposób podobny nieco do wytwarzania waty cukrowej. Otóż pan sporej bądź co bądź postury, wysoki i szczycący się czarnymi jak smoła włosami i wąsami stał przy maszynce, w której pod wpływem temperatury pływał sobie rozgrzany karmel w czterech kolorach: czerwonym, zielonym, niebieskim i żółtym. Karmel nie był całkiem lejący, dlatego nasz mistrz ceremonii nakładał go przy pomocy patyczka czy czegoś takiego (pod tymi słowami ukryta jest właśnie wspominana kiedyś wcześniej wielka czarna dziura w pamięci) nakładał lekko lejący karmel na patyczek lizaka. Nakładając tak kolejne warstwy na poprzednio zastygłe tworzył kolorową mozaikę, która następnie lądowała w rękach osoby chcącej za ów rękodzieło zapłacić 2 liry. Nie mogłem się oczywiście oprzeć i wyciągnąłem pieniążki z portfela. Cóż, taki już jestem, najpierw narzekam, że harem był za drogi, a potem bez mrugnięcia okiem kupuję jakieś lizaki na cmentarzu. No nic na to nie poradzę. Przyznam jednak bez bicia, że o ile wygląd lizaka był całkiem ciekawy i śmiem nawet powiedzieć, że mi się podobał, to w smaku był niezbyt rewelacyjny – więcej nawet mi nie smakował.
Szliśmy jednak dalej, a co widzieliśmy, co jedliśmy i piliśmy, gdzie tańczyliśmy i jak jeszcze bezsensownie rymowaliśmy końcówkami –iśmy o tym przekonają się Państwo czytając kolejny artykuł. Do czego oczywiście serdecznie zachęcam.