Buenos Aires w kwiatach

0
45
Rate this post

Z:W poniedziałek o 5.30 rano taksówka czekała na nas zgodnie z zamówieniem złożonym poprzedniego dnia. Taksówkarz, starszy pan nie mówiący inny językiem niż portugalski, zapakował nasze plecaki do bagażnika, zamknął go na klucz i ruszyliśmy. Co prawda w Lonely Planet można przeczytać, że w okręgu Sao Paulo zezwolono kierowcom na nie zatrzywanie się w nocy na czerwonym świetle ale albo noc według nomenklatury brazylijskiej już się skończyła, albo zakaz nie obowiązuje w całym mieście. Taksiarz raczej stosował się do swiateł. Podróż na lotnisko minęła szybko i zamknęła się w kwocie 82 reali. Co oznaczało, że nie musiałem nerwowo biegać po lotnisku w poszukiwaniu bankomatu i jeszcze zostały mi jakieś 4 reale…

Po opuszczeniu taksówki poszliśmy pozbyć się bagażu na stanowisko linii lotniczych Pluna. Nasza marszruta wyglądała w ten sposób że najpierw lecimy do Montevideo do Urugwaju, tam spędzamy jakieś 2 godziny na lotnisku a potem czekał nas krótki lot (jakieś 30 minut) do Buenos Aires. Była to opcja z przesiadką, ale za to najtańsza.

Po odprawie zjedliśmy małe co nieco i przeszliśmy na strefę wolnocłową. Po kolejnym wyczekiwaniu w sali odlotów, busik zawiózł nas do samolotu. Samolot urugwajskich linii Pluna okazał się być nowy statkiem powietrznym typu Bombardier CRJ900 Nextgen. Zabiera ok.90 osób i jest rozmiarem nieco zbliżony do Embraerów laatających w Locie. Dostaliśmy miejsca przy wyjściach awaryjnych więc mieliśmy sporo miejsca na nogi. Linie Pluna można skategoryzować jako tanie linie lotnicze czyli wszelkie jedzenie i napoje na pokładzie były dodatkowo płatne (napoje w puszkach po 3 USD). Urugwaj z lotu ptaka był zielony i równinny. Lotnisko w Montevideo było mniejsze niż nasze Okęcie przed ostatnią przebudową. Gdy czekaliśmy na nasz lot do Buenos Aires zwiedziliśmy je dosyć dokładnie – dwa bary i jeden sklep wolnocłowy. Zjedliśmy mały posiłek i wsiedliśmy na krotki lot do Buenos Aires.

Buenos Aires przywitało nas słońcem. Po prześwietleniu naszego bagażu przez służby celne usiedliśmy na chwilę w hali przylotów na kawę. W międzyczasie pobiegłem do jedynego kantoru (bankomat nie chciał mnie obsłużyć) i wymieniłem dodary na peso. Co ciekawe, żeby wymienić walutę, trzeba pokazać paszport oraz podać miejsce zamieszkania w Argentynie. Pan uraczył mnie również ulotką ostrzegającą przed fałszywymi peso, których jest tu sporo w obiegu. Kurs peso w przeliczeniu na nasze to ok. 0,6 – 0,7 peso za 1 PLN.

Następnie wzięliśmy taksówkę do hotelu. Jako że z Montevideo przylecieliśmy na lotnisko krajowe – byliśmy relatywnie w centrum miasta. Taksówkarz zawiózł nas do naszego hoteliku za 45 peso.

W hotelu Vida Baires przywitała nas Salvina – pokazała nam nasz pokój na 2 piętrze (biorąc pod uwagę że jest to stara kamienica to jest to jakieś czwarte piętro). Pokoik był miły i czysty. Salvinna poleciła nam żebyśmy zamiast oglądać centrum skorzystali ze słonecznej pogody i poszli obejrzeć ogród botaniczny, pobliskie parki oraz dzielnicę Palermo Viejo.

M: Zgodnie z rekomendacją sympatycznej właścicielki hotelu skierowaliśmy swe kroki najpierw w kierunku ogrodu botanicznego w dzielnicy Palermo. Aby tam się dostać podjechaliśmy kilka stacji metrem do Plaza Italia, skąd było już niedaleko do parku. W drodze do parku zamknęliśmy nasze plecaki na kłódki i mocno trzymaliśmy przy sobie. Buenos Aires mimo że nie jest miastem niebezpiecznym, to drobne kradzieże zdarzają się tu dość często i trzeba uważać. Z drugiej strony to podobno najbezpieczniejszy kraj na tym kontynencie.

Ogród botaniczny Buenos Aires zajmuje rozległe przestrzenie w dzielnicy Palermo, Poza piękną i egzotyczną roślinnością znajdziemy tu sporo pomników, a także liczną sforę kotów, które zadomowiły się w tutejszej okolicy. Z: Zgodnie z opisem z przewodnika duża liczba kotów wynika z faktu że ogród jest miejscem, do którego koty podrzucają znudzeni nimi właściciele.

M: W listopadzie Buenos przypomina fioletową łąkę. Jest to pora kwitnienia drzew palisandrowych. Całe miasto wygląda wtedy niezwykle pięknie. Jest pełne fioletowych drzew, wokół korzeni których rozpościerają się dywany utkane ze spadających z nich kwiatów. Z podobnymi widokami mieliśmy już do czynienia dwa lata temu w Adelajdzie, gdzie też wtedy kwitły drzewa palisandrowe, ale tutaj było ich znacznie więcej.

Aby chwilę odpocząć po wyczerpującym spacerze, zatrzymaliśmy się w lodziarni (heladeria). Argentyna słynie ze znakomitych lodów bazujących na oryginalnych recepturach przybyłych z Europy razem z włoskimi emigrantami. Heladeria Una Altra Volta, którą odwiedziliśmy, to podobno jedna najlepszych lodziarni w Argentynie. Zamówiłam dwie kulki lodów – specjalności zakładu – jedna to lemon granizado czyli lody cytrynowe z cząstkami czekolady, a druga karmelowa z ciągnącym się i rozpływającym w ustach karmelem. Nie wiem czy były najlepsze na świecie, jak twierdzą mieszkańcy Buenos, ale na pewno były warte grzechu.

Spacerując przez kolejny park w dzielnicy Palermo mijamy spore stadko gęsi, które żebrzą o jedzenie, a następnie wracają na nocleg do ogrodu róż. Jest tu też sporo malutkich, zielonych, wrzaskliwych papug. Wokół ogrodu róż rozpościera się jezioro, gdzie można wypożyczyć rowery wodne i kajaki. Mieszkańcy Argentyny masowo uprawiają sporty. Biegają, jeżdżą na rolkach, na rowerach, co zresztą widać, bo mimo że kochają jedzenie i jedzą sporo, to Argentyńczycy są zazwyczaj bardzo szczupli.

Spacerując po ulicach i parkach Buenos zrobiliśmy się już bardzo głodni, gdyż ostatni posiłek zjedliśmy na lotnisku w Montevideo. Ponieważ był to nasz pierwszy dzień w Argentynie, chcieliśmy zjeść danie typowo argentyńskie – czyli wołowinę. Trochę nam zajęło znalezienie odpowiedniego miejsca w dzielnicy Palermo Viejo, gdzie przeważają knajpki włoskie, ale w końcu usiedliśmy na powietrzu w typowo argentyńskiej restauracji Minga. Obsługiwał nas sympatyczny Argentyńczyk, z którym konwersowałam po hiszpańsku o jedzeniu, ale także o winiarniach w rejonie Mendozy. W Argentynie nie zamawia się po prostu steka z wołowiny. Tu wybierasz część wołu, którą najbardziej lubisz lub zamawiasz parilla czyli mix mięsa z grilla. Wybraliśmy bife de lomo (tenderloin) za nieco ponad 40 peso za porcję. Poprosiłąm o podanie naszych steków z najbardziej znanymi argentyńskimi sosami – z sosem chimichurri ( z oliwy, czosnku, pietruszki i octu winnegi) oraz criolla (pomidor, czosnek, cebula, pietuszka).Do mięsa zamówiliśmy dodatkowo grillowane bakłażany. Spore porcje argentyńskiej wołowiny w towarzystwie oryginalnych sosów smakowały wyśmienicie. Przyprawiony czosnkiem i ziołami grillowany bakłażan ani krzytyny im nie ustępował i zniknął szybko z talerza. Ponieważ spacerując dość długo po dzielnicy Palermo przybliżyliśmy się znacznie do naszego hotelu, wróciliśmy do niego piechotą.