Rano, po śniadaniu wrzuciliśmy nasze wszystkie (mamy nadzieję) śmieci do samochodu i ruszyliśmy do Punta Tombo przez Trelew. Naszym celem była największa kolonia pingwinów Magellana – wg Lonely Planet – zamieszkuje tu ponad 500 000 czarno białych ptaków. Niewielka kolonia, którą widzieliśmy na Półwyspie Valdes narobiła nam smaku na więcej…
Do Punta Tombo (ponad 100 km na południe od Trelew) wiedzie dobra asfaltowa droga. Niestety kończy się ona na jakieś 30 km przed punktem docelowym zamieniając się w dobrze nam znaną z poprzedniego dnia drogę szutrową.
Bilet do parku narodowego tym razem to 35 peso od osoby. Ale wart jest swej ceny w pełni. Super przygotowane trasy, ławeczki do odpoczynku, liczne tablice informacyjne a przede wszystkim dookoła po horyzont pingwiny, pingwiny i pingwiny… leżące, stojące, biegnące, krzyczące, pływające, bijące się z innymi, opiekujące się pisklakami a wszystko to na wyciągnięcie ręki… Nory pingwinie są tuż przy ścieżce a niekiedy trzeba ustępować drogi pingwinom spieszącym się do morza na polowanie albo do nory żeby nakarmić młode. W końcu listopada pingwiny w zasadzie powinny mieć już wyklute potomstwo i zajmować się jego wychowywaniem, ale widzieliśmy w kilku gniazdach tak świeżo wyklute młode, że jeszcze skorupka leżała obok. Mieliśmy spędzić tam 2 godziny, a siedzieliśmy ponad 3. Naprawdę można stracić dla nich głowę…
Jak zorientowaliśmy się która godzina to zaczęliśmy wracać do Trelew. Po przeważająco nudnej drodze (widzieliśmy stado guanaków, ptaki w rodzaju przepiórki oraz takie gryzonie wielkości dużego zająca ale bez uszu i pręgą na tyłku) dotarliśmy ok. 19.00 do miasta. Po ulokowaniu się w hoteliku Residencial „Rivadavia” (tym razem za 130 peso za noc a fajniejszy do Touring Club Hotel) poszlismy do knajpki plecanej przez właścicielkę. Marta obżarła się rybą (taka porcja że nie była w stanie jej skończyć) a ja pochłonąłem delikatną i świetnie zrobioną baraninę po patagońsku. Następnego dnia ruszamy do Buenos Aires! Będziemy się uczyć tańczyć tango!