Rugia – Bałtyk z innej strony

0
34
Rate this post

Kto chce spędzić wczasy nad morzem, może wybrać jeden z zatłoczonych kurortów w Polsce. Może też wybrać się na Rugię i zobaczyć Bałtyk z innej strony. Tej lepszej.

Wczasy nad morzem to fajna sprawa. Tyle, że niekoniecznie na polskim wybrzeżu. Ponieważ tzw. polskie kurorty odstraszają nas, sprawdzamy inne, warte odwiedzenia miejsca nad Bałtykiem. Jednym z nich jest niemiecka wyspa Rugia.

Dzień Pierwszy: dojazd i zakwaterowanie

Chociaż Rugia jest wyspą, jedziemy tam samochodem. Dlaczego? Ponieważ ze stałym lądem łączy ją fantastyczny, długi na ponad 583 m i wysoki na 42 m most (otwarty w 2007 r.) w mieście Stralsund. Z południowej Polski, skąd ruszamy, dostać się tam można autostradą. Najpierw A4 do Niemiec, następnie A15 i A13 do Berlina i dalej A11 i A20 na Rostock. Po minięciu Greifswaldu zjeżdżamy na drogę nr 96n, która prowadzi do Stralsund i dalej, na Rugię.

Naszą kwaterę rezerwujemy na miesiąc przed wyjazdem. To mieszkanie (niem. Ferienwohnung) w miasteczku Sassnitz. Jeden z ciekawszych serwisów pośredniczących, fewo-direkt.de, pokazuje na Rugii aż 1,3 tys. opcji do wyboru.

My decydujemy się na apartament Magdalena w Villi Monika. To proste studio, ładnie urządzone, wyposażone we wszystko, co potrzebne na urlopie. Do dyspozycji mamy też miejsce parkingowe, na którym możemy zostawić naszą starą Astrę.

Mieszkanie ma jeden mankament – w chłodne dni w łazience robi się zimno. I jeszcze jedno: owszem, z jednego okienka widać morze, jednak tylko między innymi budynkami. Nad Bałtyk jest jednak 5 minut spacerem, tak jak podano w opisie. Cena? 45 euro za noc za całość. Czy to dużo? Na pewno nieco więcej niż trzeba by zapłacić za wczasy nad morzem w Polsce, ale nie tak znowu wiele, zważywszy na warunki, w jakich mieszkamy.

Dzień Drugi: białe miasteczka na wybrzeżu

W odróżnieniu do polskich tzw. kurortów miasteczka na Rugii w pełni zasługują na tę nazwę. Po pewnym upadku w czasach NRD wszystkie są wyremontowane i odnowione. Większość wygląda tak, jak powinny wyglądać letnie kurorty z czasów cesarza Wilhelma. Nic dziwnego. To tu wakacje nad morzem urządzali sobie Niemcy z klasy średniej i wyższej przed I Wojną Światową.

Białe domy, delikatne zdobienia, czyste uliczki i ogólny, wysmakowany styl sprawiają, że można się tu poczuć naprawdę dobrze. Nie znajdziemy w Binz czy Sassnitz tak typowych dla polskich miejscowości wypoczynkowych jadłodajni na wolnym powietrzu czy kramów ze wszystkim i niczym. Wszystko jest przemyślane i zaplanowane.

Dobrym przykładem może być Binz, którego spokój i styl sprawia, że czujemy się jak w dawnych czasach. Kurhaus, czyli dom zdrojowy, przypomina nieco stylem Grand Hotel w Sopocie, choć jest mniejszy. W morze wychodzi białe molo. Jeśli ktoś szuka odmiany po polskim bałaganie, miasteczka Rugii będą dobrym wyborem.

Dzień trzeci: komunikacja i bilety wstępu

Ponieważ wybraliśmy się na Rugię samochodem, poruszamy się po niej w ten właśnie sposób. Głównie, bo trochę też wędrujemy i podjeżdżamy komunikacją publiczną (o niej niżej). Jak jeździć po Niemczech wiadomo. Podobnie, jak parkować.

Na Rugii w każdej miejscowości zorganizowano parkingi (przykład – Binz), które kosztują około 1 euro za godzinę postoju. Darmochy nie ma, ale zawsze jest gdzie zostawić auto. Uwaga: lepiej nie próbować parkowania przed supermarketami – jeśli nas złapią, zapłacimy karę.

Po Rugii kursują też autobusy. W każde niemal miejsce można dojechać za pomocą komunikacji publicznej. Używamy jej na przykład wtedy, gdy pieszo docieramy do Koenigstuhl, malowniczych klifów w Parku Narodowym Jasmund. Do Sassnitz kursują stamtąd autobusy linii 20 i 23. Czas przejazdu: 11 minut; cena biletu: 1,85 euro.

Warto wspomnieć o biletach wstępu. Tu ceny są różne. Od kilku euro za bilet do małego, ale dającego do myślenia muzeum kurortu w Binz, po 19,5 euro za bilet łączony do oceanarium, nautineum i muzeum morskiego w Stralsund. I znowu – jest trochę drożej, niż gdyby spędzać wczasy nad morzem w Polsce, ale i standardy są wyższe.

Dzień czwarty: jak wakacje nad morzem, to jedzenie

W naszym przypadku zasadą obowiązującą jest: gotować samodzielnie. Studio, które wynajmujemy daje nam taką możliwość. Dlatego kupujemy głównie półprodukty w jednym z dyskontów w Sassnitz. Ceny (achtung, achtung!) – mniej więcej takie, jak w Polsce.

Na mieście jest już drożej. Najtańsze są tzw. Fischbrötchen (jak sama nazwa wskazuje, jest to ryba włożona w bułkę – najzwyklejszą w świecie). Kosztują około 2-3 euro. Nieco drożej jest w barach. Tradycyjny, niemiecki kebab, zwany tutaj doener, kosztuje w knajpce Alanya przy głównej ulicy 3,5 euro. Za doener z serem trzeba zapłacić 5 euro. A za pizzę 30 cm – od 6 do 9 euro. Dla nas – ok.

W restauracji trzeba już zapłacić znacznie więcej. Tanie obiady to koszt około 10 euro. Tych droższych nie testujemy, z wiadomych względów.

Dzień piąty: gdzie i po co iść

Ponieważ pogoda nad Bałtykiem jest kapryśna (i Rugia nie jest tu wyjątkiem) warto mieć listę ciekawych miejsc do odwiedzenia. Na pierwszy ogień idą w naszym przypadku spacery po miasteczkach leżących na wyspie (Sassnitz, Binz, Bergen) i po położonym na stałym lądzie hanzeatyckim mieście Stralsund.

Kto chce, może zobaczyć ośrodek turystyczny wybudowany w czasach nazizmu w miejscowości Prora. To budynek długi na 4,5 km, w którym wczasy nad morzem spędzać mieli wybrańcy furhera. Hitler planował, że będzie to największy ośrodek, jaki kiedykolwiek istniał. Ponieważ wybuchła wojna, nikt nigdy w nim nie wypoczywał. Po wojnie kontrolę nad nim przejęła Armia Czerwona, a niedawno całość kupił inwestor z Austrii.

W Sassnitz zajrzeć można do muzeum morskiego, a w Stralsund do wspomnianego już oceanarium. Oprócz tego warto wybrać się do Putgarten, gdzie znajdują się resztki słowiańskiego grodziska. Kto chce wydać trochę więcej, może zakosztować rejsu wzdłuż malowniczych, kredowych klifów.

A kto chce oszczędzić, może się tam wybrać na piechotę (trzeba iść z Sassnitz na północ). Można oczywiście spędzać na Rugii czas tak, jak często spędza się u nas wczasy nad morzem – wylegując się na brzegu. My wybieramy inny sposób odpoczynku i idziemy w stronę Koenigstuhl żeby zobaczyć na własne oczy skały kredowe uwiecznione na obrazie przez malarza Caspara Friedriecha.