Puszcza Notecka

0
193
Rate this post

Witam po raz kolejny i tym razem zapraszam na wyprawę zupełnie inną od tej, którą proponowałem tydzień temu. Tym razem przydadzą się: jak najgrubsze opony, najlepiej z rzadkimi, ale wyraźnymi klockami, dobre błotniki (w razie możliwej niepogody), kompas, mapa topograficzna Puszczy Noteckiej, gdyż tam właśnie zmierzamy, oraz trochę jedzenia i dużo picia. Przed nami – w zależności od kondycji i chęci – od 60 do 130 kilometrów wymagającego szlaku, pierwszy sklep – dopiero w porze obiadowej!

Pociąg do miejscowości Miały odchodzi o godz. 8.40 z peronu nr 5 (twardziele pojadą już o 6.25 z tego samego peronu…) Cena biletu normalnego – 10 zł 40 gr oraz 5 zł za rower. Po godzinie z okładem, spędzonej w wygodnym dla rowerzystów, piętrowym wagonie, wysiadamy na niewielkiej stacyjce w Miałach. Udajemy, że nie widzimy dużych, białych łach piachu dookoła i na razie robimy dobrą minę do złej gry. Po wyjściu przed budynek dworca skręcamy w prawo, żeby za chwilę skręcić w lewo, w główną drogę, przecinającą miejscowość. Bruk, który pojawia się pod naszymi kołami, skutecznie „rozgrzewa” amortyzator (jeśli go nie posiadamy, lepiej jedźmy poboczem – szkoda gubić śrubki), ale po opuszczeniu osady zamienia się szeroką, utwardzoną, wygodną drogę.

My trzymamy się znaków niebieskiego szlaku pieszego! Po obu stronach drogi sosnowy las, a my pędzimy przed siebie na złamanie karku – wszak droga biegnie głównie w dół. Po kilku kilometrach wiatru we włosach docieramy do osady Marylin. Nieistotne, czym kierowali się jej mieszkańcy przy wyborze nazwy – sławną aktorką czy, nie daj Boże, muzykiem rockowym o ponurej reputacji, w każdym bądź razie miejscowość przecinamy na wprost. Szlak niebieski odchodzi w lewo, my – jedziemy za znakami żółtymi. W ten sposób szybko docieramy do Piłki, wsi należącej onegdaj do Sapiehów, znanej z osadnictwa tzw. Mazurów Wieleńskich. Tutaj warto zobaczyć neoromański kościół Najświętszej Marii Panny Wniebowziętej, z 1869 r. W centrum osady, na skrzyżowaniu, skręcamy w lewo i wkrótce żegnamy się z utwardzona nawierzchnią – tym razem na dłużej. Teren, po którym jedziemy, staje się coraz bardziej pofałdowany, a droga – coraz bardziej piaszczysta. Szlak, dano nie odnawiany, co jakiś czas niknie, przydając naszej wyprawie smak prawdziwej Przygody. No i ten piach! Nie łudźmy się, że to tylko przejściowe utrudnienie. Będzie coraz gorzej. Musimy po prostu nauczyć się techniki jazdy po nim: nie obciążać zbytnio przedniego koła, łańcuch wrzucić na małą koronkę z przodu i średnią z tyłu, starać się jechać w miarę prosto, pedałując miarowo. W pewnym momencie „ujechać” mogą już tylko posiadacze najokazalszych łydek. Jeżeli takowych nie posiadamy, prowadzimy cierpliwie naszego rumaka, skupiając się na obserwacji pięknego otoczenia. Żądni wiatru we włosach, możemy na razie o nim tylko pomarzyć. „Telefon do przyjaciela” pewnie nie pomoże, zresztą i tak pewnie jesteśmy poza zasięgiem naszej sieci komórkowej. Witamy w sercu Puszczy Noteckiej.

 

Po kilku chwilach pokornego marszu na pewno spróbujemy znów ujarzmić nieprzyjazne rowerowi środowisko i wsiąść na siodełko, pokonując na nim coraz dłuższe odcinki. Brawo! Już w charakterze „lisów pustyni” docieramy do zabudowań zwanych Szostaki. Za zabudowaniami skręcamy w lewo skos na rozstaju dróg tak piaszczystym, że, mimo woli, zastanawiamy się, jak żyją tutejsi mieszkańcy, i czy w szopie – zamiast auta – nie garażują jakiegoś emerytowanego T-54, bo chyba tylko czołg może radzić sobie w takich warunkach? Warto tutaj zrobić sobie „bohaterskie” zdjęcie dla potomności. Przed nami – nowe wyzwanie, czyli Francuskie Góry, ponad 250-metrowe wzniesienia, które dzielą nas od zbawczego, utwardzonego „traktu drezdeńskiego”. Na razie jednak przyjdzie nam najprawdopodobniej użyć tu i ówdzie kompasu, z braku znaków żółtego szlaku. Nie martwi to nas zbytnio, gdyż – poruszając się jakąkolwiek drogą w kierunku południowo-zachodnim, na pewno dotrzemy do „traktu”. Gdy to się już stanie, postarajmy się nie poddawać euforii, ale zimną krwią rasowego krajoznawcy postarajmy się odnaleźć punkt widokowy i popatrzeć z niego w kierunku południowym – piękny widok na leżące w dole łąki i malownicze Borowe Stawy natchnie z pewnością amatora fotografii. Teraz – w nagrodę – opuszczamy i tak prawie nieistniejący szlak żółty i kierujemy się -jakże komfortową! – drogą na południe. Wkrótce docieramy do poprzecznej drogi asfaltowej. Skręcamy w lewo, po chwili jesteśmy już w Piaskach (jak dobrze, wbrew nazwie osady, mieć pod kołami asfalt!), które są właściwie przedmieściem Sierakowa, do którego zmierzamy. Na zasłużony obiad.

 

Za nami ok. 40 km ciężkiej drogi, przed nami – betonowy most nad Wartą z początków zeszłego wieku i – zwiedzanie stolicy Pojezierza Miedzychodzko – Sierakowskiego (tak gorąco propagowanego przez znanego publicystę krajoznawczego i wielbiciela tych terenów, Włodzimierza Łęckiego) oraz Sierakowskiego Parku Krajobrazowego, utworzonego w 1991 roku. W samym Sierakowie należy zwiedzić późnorenesansowy kościół Najświętszej Marii Panny Niepokalanie Poczętej z I poł. XVII w, dzieła architekta Krzysztofa Bonadury starszego z cennym, późnorenesansowym i barokowym wyposażeniem wnętrza i obrazem Zdjęcie z krzyża z warsztatu Rubensa, oraz dumę Sierakowa – zabudowania Państwowego Stada Ogierów we wschodniej części miasta, wraz z interesującą kolekcją powozów z końca XIX w. Przed opuszczeniem Sierakowa dajmy się jeszcze skusić pysznym lodom włoskim, dostępnym w sklepie monopolowo-cukierniczym (sic!) na ul. Poznańskiej. Na tejże ulicy możemy dostrzec znaki szlaku rowerowego z Poznania do Międzychodu, którym być może też wkrótce pojedziemy.

 

Teraz jednak wracamy z powrotem do mostu przez Wartę, po jego przejechaniu – skręcamy w drogę asfaltową w prawo i jadąc za znakami niebieskimi wkrótce ją opuszczamy, docierając do Studenckiego Schroniska Turystycznego „Chata Zbójców” w Bucharzewie. To urocze miejsce jest szczególnie atrakcyjną ofertą dla wielbicieli koni – w razie potrzeby istnieje możliwość telefonicznej rezerwacji noclegów u p. Czesława Kołka, tel. 295 30 56.

Jeśli nie ulegliśmy pokusie, kontynuujemy jazdę niebieskim szlakiem, po prawej ręce mając zakola Warty. Jeszcze przed Bukówcem dogania nas szlak czerwony, na rzecz którego zdradzamy niebieskie znaki – we wsi skręcamy w lewo, za wsią szlaki rozchodzą się, my podążamy szlakiem czerwonym. Oddalamy się od Warty, ale po lewej stronie jest już malownicze jezioro Chojno i za chwilę – dogodne miejsce do wypoczynku, zwane „Grajzerówką”. Docieramy do szosy i skręcamy w prawo, za znakami szlaku. Za moment szlak odchodzi od szosy w prawo, do jez. Radziszewskiego, ale jeśli pojedziemy kawałek dalej, natkniemy się na rozwidlenie szos – jadąc w lewo dotrzemy szybko do Mokrza, skąd, po „przepedałowaniu” ok. 60 km, (jakże trudnych…) możemy wracać pociągiem do Poznania (np. o 15.46).

 

Można też wybrać rower. Gdy skręcimy w prawą odnogę szosy – ładną widokowo szosą, a nawet – początkowo – zgodnie ze szlakiem czerwonym dotrzemy do Wronek, skąd też możemy wracać pociągiem. Silnonogich zachęcam jednak do pozostania na szlaku czerwonym, który jest łatwiejszy i lepiej oznakowany niż żółty, który już znamy. Po kolejnych 10 km, we Wronkach, znanych głównie z… więzienia o zaostrzonym rygorze oraz fabryki kuchenek gazowych i elektrycznych, sponsorującej drużynę piłkarską, warto raczej zwiedzić gotycki kościół św. Katarzyny z XV w. z piękną rzeźbą gotycką Vir Dolorum z ok. 1500 r i rzeźbą Pieta w prezbiterium z końca XVI w. Pociąg z Wronek odchodzi w godz. 15.55 i 16.16.

My przejezdżamy przez most na Warcie i ruszamy dalej wzdłuż szlaku czerwonego, który prowadzi nas prostą, wygodną, leśną drogą prosto do Obrzycka. Zwolennicy leśnych maratonów będą zachwyceni! teraz Warta towarzyszy nam po lewej stronie, ale nie widzimy jej, gdyż zasłania ją las. W Obrzycku mamy już w nogach ponad 80 km, więc dumnie wjeżdżamy na rynek, aby przyjrzeć się barokowemu ratuszowi z poł. XVII w., a zwłaszcza jego południowej elewacji, w której znajduje się renesansowe obramowanie okienne z 1527 r., przywiezione z Portugalii w 1843 r. Wcześniej, w zachodniej części miasta, wielbiciele sztuki przepychu mogą nacieszyć oczy rokokowym wyposażeniem barokowego kościoła św. Piotra i Pawła z I poł. XVIII w., według projektu słynnego Pompeo Ferrariego, przedłużonego przez nie mniej znanego Rogera Sławskiego w 1906 r. Warto także przyjrzeć się obrazowi Ostatnia Wieczerza z 1609 r., dzieła hiszpańskiego (a właściwie baskijskiego) malarza Eugenio Caxesa. Z Obrzycka nie możemy wrócić koleją, gdyż tutejsza linia jest zamknięta, więc najlepiej jechać do Szamotuł – szlakiem zielonym. Po drodze warto sfotografować ładnie odrestaurowany, choć o wątpliwej wartości historycznej, pałac w Kobylnikach – obecnie teren prywatny. W pałacu znajduje się hotel i restauracja.

W Szamotułach, mamy już „w nogach” ok. 100 km, więc zwiedzanie zostawmy raczej na inna wycieczkę i pomyślmy już o powrocie do Poznania. Pociągi mamy o godz: 18.15 (osobowy) oraz 19.30 (pospieszny, ale z wagonem bagażowym!). Najwięksi wyjadacze kolarskich kilometrów, tak, jak niektórzy z członków AKTR „Cyklista”, mogą oczywiście wrócić do Poznania czarnym szlakiem rowerowym przez Pamiątkowo, Rokietnicę i Kiekrz, ale wtedy kilometraż wyprawy przekroczy zapewne 130 km – więc zalecam ostrożność. Lepiej oszczędzić siły na następny wyjazd – już za tydzień!