O 7.30 rano byliśmy przed naszym hostelem w oczekiwaniu na wycieczkę. Po kilkunastu minutach podjechał busik z biura podróży (zdążyliśmy jeszcze wypić kawę/herbatę i zjeść czerstwe ciastko na śniadanie). Okazało się niestety, że nasz przewodnik nie mówi po angielsku, ale jako, że miałem przy sobie tłumacza w postaci Marty, niewiele mi to przeszkadzało. Nastawiłem się w trakcie tej wycieczki głównie na podziwianie widoków. Nasza dzisiejsza wyprawa nosiła nazwę „Alta Montana” czyli wysokie góry, nasz mikrobus powoli wspinał się coraz wyżej między szczyty Andów, by na koniec dotrzeć do granicy z Chile. Podczas całej trasy przejechaliśmy przez czternaście tuneli, które nasz przewodnik na głos odliczał i w każdym w ramach rozrywki zachęcał do gorących okrzyków i bicia brawa. Na koniec wjechaliśmy na wysokość 3200 m.n.p.m. skąd już tylko kilka kilometrów dzieliło nas od granicy z Chile. Mogliśmy też podziwiać ośnieżoną częściowo Aconcague. Ogółem pokonaliśmy busikiem ponad 300 km.
Andy prezentowały się przepięknie – zobaczcie sami na zdjęciach. Widoki po drodze były bajeczne – można było podziwiać różne rodzaje formacji skalnych, krajobrazy mieniły się wielością kolorów i bogactwem form. Cała nasza droga wiodła wzdłuż transandyjskiej trasy kolejowej Argentyna – Chile, która funkcjonowała tu do połowy lat 80-tych ubiegłego wieku i z powodzeniem przywoziła śmiałków, którzy planowali wejście na Aconcaguę.
Na wysokości 2700 m dojechaliśmy do kurortu narciarskiego Los Puquios. Pomiędzy hotelami, które były puste poza sezonem narciarskim, stały budynki należące do różnych agencji przygotowujących chętnych do wejścia na Aconcaguę. Właśnie na takiej wysokości mogliśmy podziwiać cud natury jakim jest Punto del Inca. Jest to naturalny most utworzony przez osady naniesione przez spływającą z gór wodę. Nazwa pochodzi również od tego, że przy tym moście znajdowało się pueblo inkaskie. Jeszcze kilka lat temu można było przechodzić po moście na drugą stronę. W tej chwili przejście przez most jest zamknięte. Po drugiej stronie pozostała kaplica i ruiny po hotelu, który przez brak dostępu stracił rację bytu. W Punto del Inca spotkaliśmy parę Szwajcarów, którzy przemierzają obie Ameryki na motorach. Są w podróży już od pięciu miesięcy, a naklejki na ich motorach świadczą o krajach które odwiedzili min. USA, Meksyk, Ekwador, Kolumbia, Peru i wiele innych. W drodze powrotnej Marta przysypiała, bo różnice wysokości i zmienna temperatura (od upałów w dolinach po mroźny wiatr w wysokich górach) dały się we znaki, a ja kontynuowałem lekturę książki.
Wieczorem poszliśmy znowu pozwiedzać sklepy w Mendozie na Armistides Vallenueva (Marta zwiedzała, a ja kręciłem się wokół i robiłem dobre wrażenie). Po bezkrwawym shoppingu (znów nic nie zostało ustrzelone) poszliśmy coś zjeść. Ja znowu wziąłem wołowinę z grilla – zrobiona była super! Marta zadowoliła się sałatką z grillowanymi warzywami. Do tego degustowaliśmy doskonałe wina z okolicznych winnic – ja Malbec, a Marta tradycyjnie Sauvignon Blanc.