Nadszedł dzień naszego powrotu. Wczoraj wieczorem rozpoczęliśmy akcję pakowania. Akcja została zakończona sukcesem rano przed śniadaniem. W nocy próbowaliśmy zacheckinować się na powrotny lot z Sao Paulo do Warszawy. Okazało się jednak, że na ponad 24 godziny przed planowanym wylotem wszystkie miejsca przy oknach były już zajęte. Musieliśmy zadowolić się miejscami w środkowej części samolotu…
Cały poprzedni dzień w przerwach między zwiedzaniem wodospadów i oglądaniem egzotycznych ptaków przekonywałem Martę, że jak już tu jesteśmy to warto zobaczyć ITAIPU, drugą co do wielkości hydroelektrownię na świecie. M: Na zdjęciach oglądanych przed wyjazdem obiekt wyglądał mało interesująco, dużo betonu i tyle. Z: Marta w końcu się złamała, powiedziała, że zrobi mi przyjemność i pojedzie. Poprzedniego dnia już było za późno, żeby załatwić bilety, więc zaraz po śniadaniu pobiegłem na recepcję. Chciałem żebyśmy pojechali na tzw. Special tour, czyli oglądanie elektrowni z punktów widokowych wraz z możliwością zwiedzania jej od środka. Ta przyjemność kosztuje 37 reali od osoby + dojazd busikiem w jedną stronę 30 reali + powrót komunikacją miejską za jakieś 4 reale. Córka pani Eweliny dodzwoniła się rano do elektrowni i okazało się, że jest problem z dostępnością miejsc na zwiedzanie na godzinę 9.00, zostały miejsca tylko na 8.30 i to z hiszpańskojęzycznym przewodnikiem. Ruszyliśmy więc szybko busikiem z córką pani Eweliny za kierownicą, aby zdążyć na 8.30.
Elektrownia Itaipu jest wspólnym projektem brazylijsko-paragwajskim. Prace nad jej budową rozpoczęto na początku lat 70-tych, a w 2007 r. oddano do użytku ostatnią turbinę. Elektrownia zapewnia ponad 90% zapotrzebowania na energię elektryczną Paragwaju i ponad 20% zapotrzebowania Brazylii. Elektrownia ma moc 14 gigawatów. Do czasu wybudowania przez Chiny tamy Trzech Przełomów, Itaipu była największą hydroelektrownią na świecie. Teraz, korzystając z faktu, że chińska elektrownia nie jest jeszcze w pełni operacyjna, Itaipu dzierży pierwsze miejsce, już nie jako największa elektrownia wodna, ale jako największy producent elektryczności ze źródeł odnawialnych na świecie. Elektrownia położona jest kilkanaście kilometrów od centrum Foz Iguassu i jest oczywiście jedną z większych atrakcji turystycznej w regionie zaraz po wodospadach.. Nazwa Itaipu pochodzi z języka Indian i oznacza „Śpiewające skały”. Tak właśnie okoliczni mieszkańcy nazywali grupę skał, przez które przepływała rzeka Parana w miejscu obecnej elektrowni.
Do elektrowni dojechaliśmy nieco spóźnieni. Kontrola przy wejściu była podobna jak na lotnisku. Chwilę potem zostaliśmy skierowani do sali kinowej na projekcję półgodzinnego propagandowego filmu o budowie elektrowni, o jej znaczeniu dla gospodarki Brazylii i Paragwaju oraz o roli w ochronie przyrody. Film był w języku hiszpańskim.
Po filmie okazało się, że jednak zostaniemy podzieleni na dwie grupy: hiszpańsko- i anglojęzyczną, więc Marta nie będzie musiała mi wszystkiego tłumaczyć. Najpierw pojechaliśmy na punkt obserwacyjny oglądać elektrownię z zewnątrz. Mieliśmy dużo szczęścia, gdyż dwa z trzech gigantycznych przelewów zapory były otwarte. Woda spadająca się z dużą prędkością po betonowej zjeżdżalni na poziomie rzeki tworzyła gigantyczną kilkunasto, a może nawet kikudziesięciometrowej wysokości kipiel. Gdy stanęliśmy nad brzegiem, naszym oczom ukazała się tęcza. ……. Widok był porywający w połączeniu z tamą i wodnym żywiołem. Cała budowla jest niesamowita. To ogromny pomnik ludzkości, która okiełznała żywioł. Nasz autokar wjechał potem na szczyt tamy, z krótką przerwą na robienie zdjęć, a potem przejechał wzdłuż przepływów, gdzie z góry mogliśmy podziwiać potęgę wody. Na tym skończyło się oglądanie z zewnątrz i nadszedł czas na wejście do środka. Autokar podjechał do podnóża zapory zaraz obok potężnych zakończeń olbrzymich rur, które kierowały wodę do turbin kryjących się pod ziemią. Mogliśmy obejrzeć centrum zarządzania elektrownią. Co ciekawe, na jednej zmianie przebywa tam 5 inżynierów z Brazylii i 5 z Paragwaju, a szefem zmiany jest na przemian Brazylijczyk i Paragwajczyk, którzy zamieniają się co 6 godzin. Dokładnie połowa załogi elektrowni to Brazylijczycy, a druga połowa to Paragwajczycy. Ten podział kadrowy wynika z tego, że elektrownia jest projektem międzypaństwowym. Przez środek centrum kontroli przebiega żółta linia – jest to symbol granicy państw przebiegającej środkiem rzeki. Przekroczyliśmy kilka razy żółtą linię przebywając w elektrowni, przez chwilę więc byliśmy w Paragwaju.
Razem z naszymi przewodnikami, ubrani w twarzowe kaski weszliśmy teraz do pomieszczeń zapory. Ogromne hale oraz łuki w przejściach przypominały nieco surowe wnętrza katedr gotyckich. Po obejrzeniu tego poziomu udaliśmy się windą kilkanaście metrów w dół, żeby zobaczyć z bliska pracującą turbinę.
Wizyta w Itaipu to bardzo ciekawie spędzone 2 godziny. Kiedyś myślałem, że zapora na Solinie była duża. Teraz musiałem zrewidować swój pogląd… 😉 M: Ja także byłam pod wrażeniem, żywioł wody i piękna tęcza w połączeniu z budowlą elektrowni nie wyglądały na pewno jak szary nieciekawy beton, jak wcześniej podejrzewałam. To doskonałe połączenie nowoczesnej technologii z pięknem przyrody. I warto to zobaczyć.
Jak tylko wyszliśmy z elektrowni i poszliśmy na przystanek, podjechał nasz autobus do centrum miasta. Tradycyjnie po zapłaceniu za przejazd u sprzedawcy biletów, przeszliśmy przez kołowrotek i zajęliśmy miejsca. Po pół godzinie drogi dotarliśmy do centrum i po przesiadce – do naszego hotelu. W hotelu pstryknęliśmy kilka pożegnalnych zdjęć, posurfowaliśmy po Internecie i wraz z córką pani Eveliny jako taksówkarzem udaliśmy się na lotnisko.
Na lotnisku musieliśmy stanąć w ogromnej kolejce do odprawy. Dość długo trwało również samo prześwietlanie bagażu, gdyż wielu Brazylijczyków skorzystało z niezwykle tanich cen w paragwajskim Ciudade del Este i obkupili się w elektronikę. My nie mieliśmy czasu na zakupy w Paragwaju, ale podobno warto się tam wybrać po sprzęt elektroniczny. Po 40 minutach spędzonych w kolejce, porzuciliśmy nasze bagaże i wróciliśmy do głównej części terminala. Po szybkiej przegryzce i browarku, byliśmy gotowi do wejścia do gate’u. Ponownie pokazaliśmy paszporty, przepuściliśmy podręczny bagaż przez skanery i znaleźliśmy się w poczekalni. Po 20 minutach mogliśmy już wejść do samolotu linii GOL do Sao Paulo. Gdy wystartowaliśmy, czekała na nas miła niespodzianka, gdyż mieliśmy możliwość pożegnania się z wodospadami z lotu ptaka i spojrzenia jeszcze raz na tą ogromną siłę natury.
W Sao Paulo odebraliśmy bagaż i pobiegliśmy na nasz terminal. Po drodze byliśmy świadkami niezwykle zabawnej scenki. Dwójka pasażerów wjechała na ruchome schody z wózkiem wyładowanym bagażami. W połowie drogi wózek się zaklopsował, schody stanęły wywołując protesty innych pasażerów. Mężczyzna, który wprowadził wózek na schody, podtrzymywał go kurczowo. Rozglądał się bezradnie wokół licząc na pomoc obsługi. Przechodnie patrzyli z niedowierzaniem, jak można wprowadzić wózek na ruchome schody ….
Kolejka do nadania bagażu w stoisku KLM/Air France przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Zarówno pod względem długości jak i szybkości obsługi. Mieliśmy wrażenie, że pracownicy Air France dzierżą palmę pierwszeństwa w ślamazarności obsługi. Dodatkowo kolejka była tak długa, bo 1,5 h przed naszym KLM wylatywał samolot Air France. Przed nami w kolejce stała jakaś kapela rockowa z Wielkiej Brytanii, która wracała z tourne po Ameryce Południowej. Byliśmy bardzo ciekawi, co to za kapela, a jednocześnie głupio nam się było spytać… Po jakimś czasie odczytaliśmy napis na koszulce jednego z gitarzystów. Venom. Hmmm…. ani ja ani Marta nie kojarzyliśmy takiego zespołu, więc nie nagabywaliśmy ich o autografy…. Po powrocie do Polski sprawdziliśmy w Wiki, że jest to jeden z ważniejszych zespołów metalowych, od którego piosenki wywodzi się nazwa Black Metal.
Z czasu spędzonego na lotnisku w Sao Paulo wyciągnęliśmy jedną podstawową lekcję na przyszłość. Na tym lotnisku nie należy przechodzić przez kontrolę paszportową za wcześnie. My tak zrobiliśmy. Stwierdziliśmy, że coś zjemy i zrobimy zakupy już po kontroli. Nic bardziej mylnego, gdyż większość jadłodajni i sklepów znajduje się na lotnisku w Sao Paulo przed kontrolą paszportową. Po drugiej stronie są tylko dwa sklepy wolnocłowe i dwa bary. Lepiej można było kiedyś spędzić czas na odlotach na Okęciu na starym terminalu. Na szczęście udało się coś zjeść, choć nie można tego nazwać typowo brazylijskim posiłkiem i poszliśmy na caipirinhę do baru. Na duty free zrobiliśmy też zakupy mając na uwadze, że nie możemy kupić zbyt dużo płynów, bo mogą nam je skonfiskować w Amsterdamie.
W kolejce do samolotu staliśmy dosyć długo, gdyż załoga KLM utknęła gdzieś w korku w Sao Paulo i z opóźnieniem dotarła na lotnisko. Po 30 minutach stania w kolejce wpadliśmy do naszego Boeinga 777 i zajęliśmy miejsca. Gdy samolot wystartował byliśmy mocno zmęczeni całodziennym zwiedzaniem i podróżą, więc pomimo całego arsenału dostępnych filmów zaraz po posiłku wieczornym poszliśmy spać…