Malta już do końca życia będzie dla mnie szczególnym miejscem. Ta słoneczna, przytulna wysepka jest jak do tej pory jedynym państwem, do którego chciałabym jeszcze wrócić, by zaprzyjaźnić się bliżej.. I to nie tak „z braku laku”, tylko ze szczerej sympatii.
Z mojej perspektywy sytuacja przedstawiała się następująco:
Zbliżała się 5ta rocznica naszego ślubu. Zazwyczaj taki dzień świętowaliśmy kolacją lub weekendowym wyjazdem np. do Kazimierza Dolnego. Tym razem jednak, ponieważ rocznica była okrągła, mąż jakiś czas wcześniej zdradził się, że planuje wyjazd-niespodziankę i powinnam wziąć sobie kilka dni urlopu. Dużo w tym czasie rozmawialiśmy o wypadzie w Góry Stołowe, więc byłam przekonana, że ta niespodzianka wcale nie będzie taka niespodziewana… Ale grzecznie, jak mąż prosił, nie zadawałam pytań, spakowałam się „na każdą okazję” i wyruszyliśmy. Początkowo wszystko się zgadzało – do momentu, gdy nie wjechaliśmy na autostradę na Gdańsk i zamiast na południe zaczęliśmy kierować się na północ. Wtedy już pytania ruszyły lawiną: Gdzie jedziemy? Ale czy w góry? Nie? Gdańsk? Gdynia? Sopot?
No i w końcu okazało się – Malta! W życiu bym nie przypuszczała, że to naprawdę może być coś innego niż te Góry Stołowe. No i na dodatek cały niezbędny majątek muszę za moment przepakować w mały plecak bo lecimy Wizzair-em tylko z bagażem podręcznym. Całe szczęście mieliśmy jeszcze trochę czasu w zapasie i podratowałam się nieco zakupami w centrum handlowym Matarnia, które znajduje się rzut kamieniem od lotniska w Gdańsku. Zaopatrzeni w kilka przewiewnych koszulek i przewodnik po Malcie ruszyliśmy dalej.
Nim jeszcze przejdziemy do konkretów, należy powiedzieć otwarcie, że Malta w lipcu nie jest miejscem dla osób ciężko znoszących skwar. Nas zastały tam temperatury ok. 45 st. w cieniu, bo jak się dowiedzieliśmy do naszej pani gospodarz, akurat trafiliśmy na falę upałów! W praktyce oznaczało to tyle, że jeśli plażowanie – to w zasadzie tylko do wyschnięcia i z powrotem do wody, jeśli zwiedzanie – to w kapeluszu i z wodą mineralna pod ręką, a jeśli czekanie na autobus – to w cieniu. No i nie trzeba było w ogóle odkręcać kurka z ciepłą wodą, bo „zimna” była już wystarczająco podgrzana.
Sam wyjazd trzeba przyznać, że został opracowany mistrzowsko! Czego w zasadzie można było się spodziewać, ponieważ mój mąż jest z tych, którzy lubią mieć wszystko możliwie dokładnie zaplanowane.
Poniżej przedstawiam ramowy plan naszej weekendowej podróży:
Przeloty Wizzair’em w piątkowe popołudnie z Gdańska na Maltę – 680,80 PLN za 2 osoby w obie strony.
Transfer z i na lotnisko – 24 EUR za 2 osoby w obie strony.
Rezerwacja on-line przez internet na kilka dni prze wylotem: http://www.maltaigozo.pl/maltatransfer/
Nocleg w apartamencie zarezerwowany poprzez Airbnb – 107 EUR za 3 noce.
Przestronne mieszkanko na parterze w przystępnej lokalizacji, ale brakowało klimy 🙂
Rezerwacja zrobiona poprzez czeską wersję serwisu, gdzie akurat obowiązywała zniżka -30 EUR 🙂
Trafiliśmy na bardzo uroczą panią gospodarz, która dowiedziawszy się od męża, że wyjazd jest naszą rocznicą ślubu zadbała o to, by czekała na nas przygotowana kolacja i winko – byśmy mogli od razu przejść do świętowania.
Całodniowa wycieczka na Gozo, Comino i Blue Lagoon – 68 EUR za 2 osoby.
Ten pomysł również wziął się z bloga: http://www.maltaigozo.pl/vouchery-na-sezon-2015/
Kolejne półtora dnia na zwiedzanie i plażowanie
Lot powrotny do Polski w poniedziałek wieczorem.
Ja pojechałam już na gotowe, ale mąż musiał się nieco nagłówkować. Choć i tak ponoć największą trudność sprawiło mu utrzymanie wszystkiego w tajemnicy.
Niezaprzeczalną zaletą tego Malty jest to, że ze wszystkimi dogadacie się po angielsku (choć niemiecki i rosyjski także bywają w użyciu, zwłaszcza w turystycznych punktach).
Poruszanie się po Malcie też nie przysparza zbytnich trudności – ze względu na stosunkowo niewielkie rozmiary trudno się na niej zgubić. Oczywiście, jak wszędzie, warto rozejrzeć się już na lotnisku za darmową mapą, z zaznaczoną komunikacją publiczną lub/i najważniejszymi atrakcjami.
- Jeśli ktoś lubi piesze wędrówki to wystarczy odpowiedni ekwipunek i w tydzień można spokojnie obejść wyspę wkoło z nocowaniem na plażach. Można nawet obejść się bez namiotu – jedynym problemem mogą być wtedy naprzykrzające się nocą komary.
- Dla tych, których nie przeraża ruch lewostronny świetnym środkiem lokomocji są oczywiście rowery. Wyspa nie jest zbyt górzysta, trzeba jednak (zwłaszcza latem) oszacować swoje możliwości w obliczu wszędobylskiego skwaru.
- Pozostałym zostaje transport publiczny – dość punktualny i nieskomplikowany. Bilet jednorazowy kosztuje od 1,5 € zima do 2 € latem (nocny 3€).
Co do zwiedzania, to oczywiście obowiązkowa jest Valetta. Jest wielkości warszawskiej starówki – wielkościowo jest więc takim uroczym szczeniaczkiem wśród innych wyrośniętych stolic. Ale niech Was to nie zmyli – jest naprawdę świetnym miejscem i bardzo dostojnym. O poszczególnych punktach wartych uwagi, takich jak fort Elma czy Pałac Wielkich Mistrzów wyczytacie w każdym przewodniku, a ja ze swojej strony szczerze polecam wieczorny spacer po miejskich murach. Valetta jest zadbana, pięknie podświetlona i ma niepowtarzalny klimat.
Udało nam się też trafić na odpust w kościele Msida Parish. Tłum ludzi, kolorowe procesje, jarmark, mnóstwo petard i fajerwerków – trzeba przyznać, że maltańczycy umieją świętować 🙂
Jeśli jesteście spragnieni nocnego życia możecie wydłużyć spacer po stolicy i udać się w kierunku ponoć modnego St Julian’s. Z resztą z tymi „miasteczkami” na Malcie jest o tyle ciekawie, że trudno zorientować się gdzie się kończy jedno z zaczyna kolejne. Czy to nazwa dzielnicy czy już kolejna miejscowość doklejona do poprzedniej?
Wycieczka na Gozo i Blue Lagoon – zdecydowanie polecamy! Azure Window po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy (zanim się całkiem rozsypie). Korzystanie z takiej zorganizowanej wersji jest bardzo wygodne ale pozostawia lekki niedosyt – chciałoby się pobyć nieco dłużej w tak uroczych miejscach. Wycieczka składał się z rejsu na Gozo, podczas którego staraliśmy się złapać każdy promień słońca wygrzewając się na dziobie statku. Na Gozo przesiedliśmy się w autobus – aby niczego nie przegapić górny pokład obowiązkowo był nasz (choć trzeba było uważać na niemal roztapiające się plastikowe ławeczki, które niemiłosiernie paliły w 4litery). Przejazd autobusem po wąskich uliczkach, gdzie możesz momentami niemal wyciągnąć rękę by dotknąć mijanego budynku (choć oczywiście zdecydowanie odradzamy sprawdzania tego) sam w sobie jest niezłą przygodą. Dotarliśmy następnie do Azure Window, gdzie był czas wolny na kąpiel pod skałą i obowiązkową sesję zdjęciową. Potem jeszcze postój obiadowy w centrum Gozo (kawa i lody to najlepszy dwudaniowy obiad w tym klimacie) i rejs na Blue Lagoon. Ten zakątek ziemi jest naprawdę rajski. Owszem – tłoczny, ale czy to go przyćmiło? Nie sądzę. Na pewno nie żałujemy niczego z tak spędzonego dnia.
Z innych rzeczy, które wypróbowaliśmy i jesteśmy w stanie polecić:
- Restauracja BadBull – zdania są jak zwykle podzielone, ale nas dobrze ugościli 🙂
- Plaże – Gnejna Bay i Ghajn Tuffieha – piaszczyste, dość szerokie, położone koło znacznie przeludnionej Golden Bay. Jest tam dogodny dojazd autobusem – my dojechaliśmy do Golden Bay z samego rana i była jeszcze niemal pusta. Z czasem, im więcej napływało ludzi, tym przemieszczaliśmy się nadbrzeżnymi ścieżkami dalej na południe na kolejne plaże. Najbardziej atrakcyjny i oddalony od Golden Bay zakątek Ghajn Tuffieha jest zdaje się plażą nudystów – nas w każdym razie nie wygonili w kostiumach. Do schodzenia z piaszczystej skarpy cypelka na Gnejna Bay szczerze, z własnego doświadczenia, nie polecamy japonek 😛 Jeśli planujecie wypożyczać samochód to zastanówcie się dwa razy zanim podjedziecie na te plaże autem. Był tu przestronny parking, rano całkiem pusty, ale gdy już wracaliśmy po południu byliśmy świadkami parkingowego armagedonu!
Ponadto Malta jest ponoć świetną miejscówką na nurkowanie. Raf wprawdzie nie ma ale za to proponuje całe bogactwo podwodnych krajobrazów, jaskiń czy zatopionych statków. Nie było nam dane tego sprawdzić.
I jeszcze wielu innych rzeczy, które Malta na to zaoferowania nie udało nam się odkryć (na razie 🙂 ). Jest to świetne miejsce zarówno na wydłużony weekend jak i dwutygodniowe wakacje.. a może nawet na całe życie…