Gdy otrzymałem papiery od agenta postanowiłem jednak sprawdzić touroperatora, czyli po naszemu biuro podróży, którego nazwę udało mi się znaleźć na umowie. Organizatorem naszej wycieczki miał być I… z Częstochowy. Po wpisaniu nazwy w Google okazało się, że rewelacji delikatnie mówiąc nie ma, a poziom organizacji zeszłorocznych wyjazdów pozostawiał wiele do życzenia. Wystarczy powiedzieć, że wielu ludzi czuło się naprawdę oszukanych, a po ich relacjach na forach turystycznych można było przypuszczać, że nie były to zażalenia bezpodstawne. Znalazłem nawet stronę internetową zrzeszającą poszkodowanych przez wyżej wymienione biuro. Wszystko nie wyglądało zachęcająco. Pal licho to wszystko, gdybym jechał sam, ale że to wyjazd mający nutkę romantyzmu, musiałem zadbać, by wszystko było rewelacyjnie zorganizowane. Tym razem jednak problem zaczął się już po wpisaniu nazwy biura w wyszukiwarce.
Stanąłem przed bardzo trudnym wyborem. Czy zaryzykować? Przecież jesteśmy młodzi i ze wszystkim sobie poradzimy, a tak naprawdę co się może wielkiego stać. Ważne, żeby nas dowieźli na miejsce. Chociaż z drugiej strony, czy nie warto dopłacić dwustu złotych i jechać sobie w spokoju z uznanym biurem (chociaż nawet znanym firmą zdarzają się wpadki, które psują ludziom wakacje)? To była naprawdę trudna decyzja. Postanowiłem więc napisać Ani z Viktoria Travel. Przedstawiłem jej sytuację, wysłałem kilka linków, które opisywał jak to autobus był w opłakanym stanie, jak to kierowcy przemęczeni, jak to się wszystko po drodze psuło, a i hotele nie były rewelacyjne, i tak dalej. Bardzo miła pani odpowiedziała, żebym się nie denerwował, zaufał jej, spokojnie się spakował i przygotowywał do wyjazdu. Wszystko na pewno będzie w porządku i wrócimy z Bułgarii bardzo zadowoleni. Nie mogłem postąpić inaczej jak tylko obdarzyć panią z agencji zaufaniem. Ze sporą dozą niepewności czekałem na dzień wyjazdu…