Nie, żebyśmy zniechęcali do korzystania z usług biur podróży, ale jeśli ktoś chce mieć wszystko pod kontrolą, powinien zorganizować sobie wakacje na własną rękę. Podpowiemy, jak się za to zabrać.
O ile ktoś nie jest ekstremistą (a zakładamy, że większość z nas nie jest), będzie chciał samodzielny wyjazd zaplanować dużo wcześniej. I słusznie. Oszczędzi pieniędzy (ceny są niższe) i stresu (gdzie będziemy dzisiaj nocować, kochanie?). Oto proces planowania wyjazdu opisany na przykładowym kierunku „od czapy”. Naszym zdaniem cały proces najlepiej podzielić na pięć etapów:
1. Wybór miejsca, czyli wedle upodobań i nie tylko
Sprawa jest prosta, prawda? Bierzemy globus i wybieramy takie miejsce, które najbardziej nam odpowiada. Powiedzmy… Andamany.
Widzicie przewagę, jaką ma samodzielna organizacja wakacji? Jedziemy, gdzie chcemy, a nie gdzie biuro organizuje wycieczki.
Ale uwaga: wybierając miejsce powinniśmy wziąć pod uwagę kilka ważnych kwestii:
- czy można się tam dostać,
- ile kosztuje transport,
- czy na miejscu jest bezpiecznie (tu pomocne jest MSZ),
- czy obowiązują tam wizy (tu też – MSZ),
- jaka jest tam pogoda,
- czy istnieje infrastruktura, która nas zadowoli,
- jaki język obowiązuje w danym miejscu i jakim innym można się tam porozumieć,
- jaka waluta obowiązuje w danym kraju i gdzie można ją kupić.
Ze strony MSZ dowiadujemy się, że aby dostać się na Andamany, potrzeba specjalnego zezwolenia wydawanego przez odpowiedni urząd indyjski. Kto chce, może użerać się z biurokracją. My wybieramy nieco łatwiejszą opcję (w końcu ekstremistami nie jesteśmy) i decydujemy się na Wyspy Zielonego przylądka (są wprawdzie zastrzeżenia do bezpieczeństwa, a wiza kosztuje 55 euro, ale…).
W kwestii języka nie trzeba panikować. Na przykład – nie znamy portugalskiego, którym najwyraźniej porozumiewają się mieszkańcy Wysp Zielonego Przylądka. Znamy angielski, co powinno wystarczyć. No i zawsze możemy sobie kupić podręczne rozmówki. Niby nic, a pomaga.
2. Poszukiwania noclegu
Skoro mamy już miejsce, czas zabrać się za szukanie kwatery. Nasi znajomi ekstremiści po prostu lecą na miejsce i szukają noclegu spontanicznie. Bądźmy jednak uczciwi wobec samych siebie – to nie dla nas. My wolimy wiedzieć, gdzie będziemy spać.
Znalezienie noclegu nie jest specjalne trudne (chyba, że mamy ekstra wymagania). Wystarczy skorzystać z popularnych wyszukiwarek, takich jak: booking.com, hostelworld.com, interhome.pl, fewo-direct.de czy hotels.com. Żeby nie komplikować sprawy, korzystamy z pierwszej z nich (także dlatego, że jest największa).
Ofert na Wyspach Zielonego Przylądka nie ma wiele, a te które są – kosztują całkiem sporo. No, ale czego się nie robi dla wspaniałych widoków! Pobyt dwutygodniowy w tym hotelu kosztuje 5,3 tys. zł dla dwóch osób. Śniadanie w cenie, możemy przeczytać w opisie. Niech będzie.
Na co zwracać uwagę wybierając hotel/hostel/kwaterę:
- terminy (w wielu miastach organizowane są np. targi, w ich trakcie jest drożej),
- jakość (to, co na zdjęciu na stronie, niekoniecznie odpowiada rzeczywistości, poszukajmy opinii innych turystów),
- odległość od miejsc, które nas interesują,
- jakie dodatkowe wyposażenie oferuje hotel (zgodne z naszymi oczekiwaniami),
- kim jest klientela (młodzi imprezowicze, emeryci, rodziny z dziećmi).
3. Środek transportu
W zależności od tego, gdzie się wybieramy, możemy zdecydować się na połączenie lotnicze, autobusowe lub podróż samochodem na własną rękę. Ostatnia opcja jest prosta: bierzemy atlas lub mapę, wyznaczamy trasę i w drogę. Musimy tylko sprawdzić, jakie przepisy obowiązują w danym kraju, czy trzeba kupić winietę i jakie ubezpieczenie opłaca się kupić (pisaliśmy o tym przy okazji wyjazdu do Niemiec).
Połączenia lotnicze to sprawa nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze, linii lotniczych jest masa, niektóre tanie, inne droższe. Na popularnych kierunkach możemy skorzystać z którejś z głównych linii, takich jak Ryan, Wizz czy EasyJet lub wyszukiwarki online. Droższe firmy połączone są w sojusze, którym przewodzą Lufthansa (Star Alliance), Sky Team (Air France) i One World (British Ariwayes). Warto szukać promocji i tańszych zamienników.
W przypadku Wysp Zielonego Przylądka problemem jest brak połączenia z Polski. Wiemy, że na wyspę Sal lata Jetair. Z Brukseli. Cena biletu: 1 tys. euro. Musimy więc znaleźć dwa dodatkowe połączenia: z Polski do Brukseli. Tam i z powrotem zabierze nas Ryan Air. Tyle, że będziemy musieli przenocować w belgijskiej stolicy. W sumie jednak nie powinno to kosztować więcej niż tysiąc złotych.
Kilka rzeczy, o których należy pamiętać, kiedy szuka się środków transportu:
- trzeba sprawdzić przepisy obowiązujące w danym kraju,
- należy zorientować się, gdzie dokładnie jest lotnisko (np. Charleroi leży kilkadziesiąt kilometrów od Brukseli),
- warto zarezerwować transport z i na lotnisko,
- dobrze jest porównać ceny w różnych liniach lotniczych,
- koniecznie trzeba sprawdzić, jaki bagaż można zabrać.
4. Ubezpieczenie
Niektórym kupowanie ubezpieczenia może się kojarzyć z rzeczami, jakie zwykle robią nielubiani klasowi prymusi. Ale bądźmy szczerzy: strzeżonego ubezpieczalnia strzeże. Zawsze lepiej mieć jakieś zabezpieczenie. Po prostu, na wszelki wypadek.
Większość firm ubezpieczeniowych oferuje produkty przeznaczone dla turystów. Ich ceny nie są wysokie, zwykle to około 100 zł od osoby. Trzeba tylko pamiętać o tym, żeby polisa obejmowała wszystkie ewentualności. Przykładowo, kiedy wybieramy się na narty, nie zapomnijmy dodać takiej opcji, która nas zabezpieczy w razie wypadku.
5. Jedzenie i picie
Na koniec dobrze jest zorientować się, jakie obowiązują ceny w miejscu, do którego jedziemy. W przypadku krajów europejskich sprawa jest dość prosta. Trzeba dodać około jednej trzeciej do cen polskich i gotowe. A kto chce konkretów, może odwiedzić strony internetowe sieci handlowych operujących w danym kraju (a więc szukamy Lidli, Tesco i Carrefourów tam, gdzie jedziemy).
W przypadku kraju takiego, jak Wyspy Zielonego Przylądka sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Dobrze jest zorientować się, z jakimi ryzykami związane jest jedzenie miejscowych produktów. A także, jakie są miejscowe przysmaki.
Podsumowanie
Nasz kierunek „od czapy”, czyli Wyspy Zielonego Przylądka, okazuje się przypadkiem dość skomplikowanym. Bo: nie lata tam żadna linia lotnicza z Polski, a hoteli w systemach rezerwacyjnych nie jest za dużo. Bo: trudno znaleźć wykaz połączeń między poszczególnymi wyspami. Bo: trzeba kupować wizę.
Co nie znaczy, że nie warto. Pewnie, że warto! W znanym biurze podróży (jeszcze działa) za tygodniową wycieczkę na Wyspy Zielonego Przylądka trzeba zapłacić prawie 6 tys. zł. Od osoby. Według naszego planu za około 13 tys. zł można spędzić tam dwa tygodnie. Owszem, trzeba się wysilić, ale satysfakcja będzie większa. To jak, jedziemy?