W to miejsce nie przychodzi zbyt wielu turystów i szczerze mówiąc wcale im się nie dziwie. Nie żebym uważał to miejsce za niegodne uwagi – naprawdę warto je zobaczyć. Wiem natomiast, że po kilkugodzinnym chodzeniu w tłumie, oglądaniu, targowaniu, kupowaniu większość osób marzy tylko o tym, by móc położyć się w wygodnym hotelowym łóżku i dać nogą chwilę wytchnienia. Mnie jednak ten problem nie dotyczy i wolę posiedzieć sobie z zimną za słodką lemoniadą i popatrzyć na otaczających mnie ludzi i budowle.
Brama uniwersytetu umiejscowiona jest na pagórku, a miejsce w którym siedzę leży u jej stóp. Widzę bardzo bogate zdobienia, opływające złotymi elementami, nad nimi trzepoczące na wietrze dwie wielkie flagi Turcji zawieszone na wysokich masztach. Po środku bramy również zawieszona flaga państwowa. Połączenie osmańskiego stylu architektonicznego z dzisiejszym demokratycznym i zreformowanym krajem. Tradycja i teraźniejszość. Studenci wchodzący na teren stambulskiego uniwersytetu na pewno nie zwracają na to wszystko wielkiej uwagi, jednak ja siedząc przy bramie myślę, że mógłbym tędy przechodzić codziennie i miałbym wrażenie, że jestem częścią kultury i tradycji mojego kraju. Jestem jego szansą na rozwój. Przestaje o tym jednak rozmyślać, bo wiem, że tylko ponosi romantyczną cząstkę mojej duszy i zaczynam zachowywać się jak normalny turysta. Wymieniam obiektyw w aparacie na tele i bez zbędnego wstawania (teraz odzywa się wyraźnie moje cudowne lenistwo) robię kilka fotek.
Niegdyś w tym miejscu mieściło się Tureckie Ministerstwo Wojny (widoczna wieża strażnicza), a plac Beyazıt znany był już w czasach rzymskich, czego pozostałości można jeszcze obserwować w pobliżu głównego budynku uniwersytetu.
Robię zdjęcia i podążam w stronę Gołębiego Meczetu, który mieści się w na tym samym placu. Równo ze mną wchodzą wierni na modlitwę, czuję, że będzie to niesamowite wydarzenie, a określenie, że siedzę jak na tureckim kazaniu nabędzie od dzisiaj nowego znaczenia.