Polska – Chorwacja – Polska: Relacja z pobytu w Zadarze

0
204
Rate this post

Na czym to ja skończyłem? No tak, dotarliśmy do Zadaru o 18:30, po niemal dokładnie 13h jazdy. Mówiąc szczerze, byłem nawet zaskoczony tym, jak to sprawnie poszło. Bez korków, z jedną pomyłką, generalnie 120km/h z licznika raczej nie schodziło, więc średnia była przyzwoita. Ok., przy pełnym obciążeniu, na podjazdach i spiralach, Strzała już nie dawała tak świetnie rady jak na równej trasie, ale wielkich pretensji mieć nie mogę. To w końcu 94KM, więc jak na takie warunki poszło świetnie. Ale o tym też wspomnę przy szerszym opisie, bo wydaje mi się, że Strzała zasłużyła na osobny post, przedstawienie i wychwalenie.

 

Zakwaterowanie

Tak czy inaczej, dotarliśmy, więc czekało na nas kolejne wyzwanie – szukanie lokum. Podobno miało być łatwo, podobno na rogu mieli stać ludzie, prosząc wręcz o to by u nich zostać. Ale był piątek, godzina wieczorna, więc słowo ‘podobno’ należy zamienić na ‘zdecydowanie nie’. Bo nikt nie czekał, nikt nie prosił. Więc zdani sami na siebie, zaczęliśmy szukać napisów ‘apartmani’ oraz ‘sobe’ (pokoje). Po godzinie szukania, zniechęceni (Ada zaczęła oczami ciskać na mnie gromy, bo nie chciała jechać w ciemno), pukaliśmy już od domu do domu, nie siląc się nawet na składne zdania, bo po angielsku mało kto raczy tam mówić. Wyglądało to, mniej więcej,  tak:

<puk puk>
ktoś – Halo?
Ada – Hello, free rooms?
ktoś – No.
My – ok, bye.
 

I tak kilkanaście razy. Były również próby rozmowy po rosyjsku, co też wiele raczej nie wniosło. Jeśli były jakieś propozycje, to albo mega drogie (20eu/os), albo mówiono nam, że możemy przyjść jutro, to może coś będzie. Już się powoli ściemniało, kiedy zapukaliśmy do kolejnego domu, w którym przywitała nas starsza Pani. Coś tam kiwnęła głową, zaprowadziła na górę, otworzyła na samej górze dziwną szklaną klatkę, a tam jeszcze spiralne schody. W dodatku wąskie jak cholera, ledwo się mieściłem, a co dopiero z bagażem. No dobra, weszliśmy, a tam: 2 pokoje, klima, pełna łazienka, wi-fi, telewizja, aneks kuchenny. Dla zasady pytamy się za ile: 50eu/dzień za całość. Biorąc pod uwagę godzinę i inne propozycje do tej pory, długo się nie zastanawialiśmy, zgodziliśmy się z miejsca na 7 dni z możliwością przedłużenia. I serio, wydaje mi się, że lepiej trafić nie mogliśmy. Ba, mieliśmy z Adą nawet widok na morze z naszego okna.

 

Jak się potem okazało, blisko było wszędzie:

– 10 minut do plaży
– 2 minuty do małego sklepu
– 5 minut do apteki
– 10 minut do supermarketu
– wszędzie blisko restauracje, Fast foody, etc.
– do starego miasta 15 minut taksówką za 24zł albo 50 minut pieszo

Pobyt

Pogoda jak to pogoda, nie ma nad czym się rozwodzić. Było ciepło, raz z rana popadało i cały dzień był z głowy, ale generalnie na plus, bo nie było uciążliwie. Więc oprócz plażowania…

 

(ps. naszych plażowych zdjęć nie wrzucam bo wiecie, dziewczyny w bikini, nie chcą się ujawniać, że niby nie są aż takie żeby je w skąpym  odzieniu pokazywać. Jak dla mnie bullshit, no ale…)

…mieliśmy również okazję się trochę pokręcić bo samym mieście i okolicach. Stare miasto jest bardzo klimatyczne, co jest dość charakterystyczne dla starych, bałkańskich miejscowości. Dla mnie był to jednak powrót na stare śmieci, bo jak się okazało, pamiętałem parę miejsc sprzed 10 lat, kiedy tam byłem.

 

 

Któregoś dnia postanowiliśmy się wybrać na wycieczkę do parku narodowego Kornaty. Słone jezioro, położone wyżej niż poziom morza, jakieś skałki do skakania, skarpy, plaża przy jaskini i delfiny. Do tego ryba z grilla i mięsko – do wyboru oraz wino. Z obietnic ostało się tylko jezioro, przepłynięcie obok skarp i darmowe, obleśne wino. Trochę biednie jak za 35eu, ale w sumie coś zobaczyliśmy. No i skoro wino było darmowe, to do mieszkania wzięliśmy 2 butelki
ps. wino oczywiście w plastikowych kubeczkach, lecimy po taniości! A ten koleś to nie ja

 

Kornaty były jednak czymś dodatkowym, na co pierwotnie pojechać nie planowaliśmy. Pewne było natomiast, że muszę pojechać zobaczyć Plitwickie Jeziora, nieważne czy sam, czy ze wszystkimi. Wszyscy, którzy tam byli, mówili, że to miejsce nie jest nawet malownicze, tylko że trzeba to zobaczyć na własne oczy, bo opisać się tego nie da. Dość poważna reklama, a wiadomo jak jest: jak człowiek nastawi się bardzo na coś, to łatwiej się zawieść. Ale się nie zawiodłem. Nie będę więc nawet próbował opisywać tego co widziałem, niech póki co zdjęcia wystarczą. A ci, którzy nie widzieli, niech zrobią to jak najszybciej. Tylko, cholera, przez mikroklimat jakoś nigdy tam pogody nie ma. Pochmurno i chłodno, a my w krótkich spodenkach i t-shirtach.

Po powrocie został nam już 1 dzień, który zostawiliśmy sobie na odpoczynek. Wieczorem jakieś zakupy na starym mieście, upominki, nie ma nawet o czym wspominać. A powrót? O tym już wspominałem. Masakra, 18 godzin jazdy, z czego połowa nocą. Ale było warto tam pojechać. Nie dziwię się, że Polacy tak bardzo polubili ten kraj. Jest wystarczająco daleko, przez co jest zupełnie inny krajobrazowo, a jednocześnie kulturowo jest Polsce dość bliski. Również, jeśli chodzi o kulturę na drodze.

Chorwacka Jazda

Tak na zakończenie: w Chorwacji jeździ się dokładnie tak jak w Polsce. Znaki traktuje się bardziej jak wskazówki jak można jechać, więc nie brakuje takich, którzy jadą na złamanie karku. Nie ma jednocześnie traktowania samochodów charakterystycznego dla krajów południowych, gdzie auta są mocno zaniedbane, brudne, zaniedbane. Także pod względem ‘drogowym’ Chorwacja jest więc bliska Polsce. A może to też dlatego, że w wakacje ogromna ilość samochodów jest właśnie z naszego kraju?

Dużo jest jednak tras, które wyglądają świetnie i trudno skupić się wręcz na jeździe. Na przykład ta: po prawej morze, stare miasto i jachty, po lewej wille jak Hollywood. Jak dla mnie bomba.

PS.

Zasmuciło mnie tylko to, że jakoś samochodów fajnych tam nie zobaczyłem. Jachty a i owszem, szczególnie granatowy jest moim faworytem:

Ale tak to nic specjalnego nie było. Z supersamochodów mignęło mi raz Gallardo, które w warszawie można spotkać codziennie. Jakieś tam Camaro cabrio i zwykłe, multum Porsche Panamera i Cayenne, od groma Meroli i BMW, ale jakoś nic, co by przykuło moja uwagę. Oprócz tego czegoś, zrobionego na podstawie starego Mini: